Wyglada na to, ze troche to potrwa zanim moja Rodzinka wypozyczy auto, bo kolejka ponoc gigantyczna. Ustalamy, ze najlepiej będzie, jak spotkamy się w Mdinie. Na miejsce docieram autobusem. Teraz dopiero widac, jak tu wszedzie dużo ludzi. Na 316km² - wysepce (a wlasciwie wysepkach) mniejszej od Arranu (427km²) - zyje 460 tys ludzi!, podczas gdy na naszej szkockiej wyspie populacja wynosi ok 5 tysiecy... Autobus jest spozniony i zatloczony, ale dojezdzam bezproblemowo pod glowna brame Mdiny – otoczonego murem sredniowiecznego miasta na wzgorzu – dawnej stolicy Malty. Już z daleka miasto wyglada niesamowicie. Ale hmmm, widze, ze będzie problem... Parkingi kompletnie zastawione. Przypomina mi się jakas relacja, w której opisywano, ze na parkingu przed glowna brama jest pewien czlowiek, który za drobna oplata znajduje miejsce kazdemu. Ciekawe, jak on to robi?... Po chwili zauwazam go. Mowie co i jak, ze za chwilke podjedzie moja Rodzinka. On na to, ze „cos wymyslimy”. No i faktycznie! Moi podjechali, on wyjechal swoim zaparkowanym na placu autem, zeby nasze moglo zaparkowac. Niezla fucha.
Teren wewnetrz murow jest malenki, do obejscia w 2-3 godzinki, ze zwiedzaniem i posilkiem. Wewnatrz odwiedzamy tylko katedre, która choc tez bardzo ladna, nie przebija tej z Valetty. Prawdziwa przyjemnoscia jest za to kluczenie w labiryncie waskich uliczek. Trudno jest mi się postrzymac, zeby nie fotografowac kazdej kolatki. Jakie one są urocze! W restauracyjce z widokiem na okolice (przepiekna!) jemy po malej pizzy. Jak fajnie, ze jestesmy razem!