Po dwoch dniach ruszylismy malymi kroczkami w kierunku polnocy Tajlandii. Do pierwszego przystanku - Ayutthaya - pojechalismy pociagiem. Bilet taniutki (15THB), pociag pod nosem, wiec nie bylo sesnu probowania stopa, tym bardziej, ze wpierw by trzeba bylo wydostac sie z BKK gdzies na peryferia, a to znowu by nie bylo takie proste...
Wyladowalismy wiec wczesnym popoludniem w miescie Ayutthaya. To dawna stolica ktoregos z krolestw tajlandzkich, zachowalo sie tutaj mnostwo pomnikow historii, starych watow, palacow - wiekszosc w stylu "kmerowskim".
Z dworca kolejowego zrobilismy sobie niepotrzebna wycieczke w strasznym upale przez pol miasta. Chcielismy poszukac jakis fajny, tani nocleg w ktoryms z rekomendowanych przez przewodnik guest housach. Niestety nic nie zlalezlismy (albo poelno, albo zbyt drogo) i wrocilismy totalnie zziajani w okolice dworca... Przyjemny GH, z dobra i tania restauracyjka na dole. Zostalismy tam 2 noce. Nastepnego dnia pozyczylismy rowerki i w miasto:) Zrobilismy dosc dluga rundke dookola Ayutthayi. Poszwedalismy sie po wiekszosci interesujacych miejsc. Doswiadczenie nowe i ciekawe, ale jakos nas nie powalilo. Same ruiny starych budowli byly super. Pierwszy raz zetknelismy sie z architektura Kmerow. Wiele z watow bylo w rozsypce, porosniete trawa, zagubione gdzies tam wsrod drzew. Ale byly tez kompleksy dobrze zachowane, czesto odnowione i odrestaurowane. Jednak jakos bez emocji.