Z Leshan chcielismy stopem wydostac sie w kierunku Kunmingu. Z niemalymi klopotami znalezlismy odpowiednia droge, przygotowalismy sobie kartki z narysowanymi w krzaczkach nazwami kolejnych miejscowosci, kupilismy jedzonko i z duzym zapalem ustawilismy sie z wyciagnietym kciukiem...I na tym sie nasza przygoda ze stopem skonczyla...:)) Od samego poczatku otaczala nas chmara Chinczykow; a to dzieciaki, a to zatrzymywali sie na motorkach, a to z autobusow...Strasznie nas to denerwowalo! okropne uczucie, jak bez przerwy ktos nad toba stoi, cos gada, oglada cie jak zwierzaka w zoo...Paskudne! Poza tym nic sie nie zatrzymywalo, chyba tylko po to, zeby nas obejrzec...Wiec szybko z tego sposobu podrozowania zrezygnowalismy (przynajmniej na jakis czas) i jechalismy dalej autobusem:) Podjechalismy zaledwie ok.100km i okazalo sie, ze dalej sie nie da...Kolejny dzien stracony, szukanie noclegu w niezbyt ciekawej miejscowosci...Choc z tym akurat mielismy szczescie, bo spotkalismy mloda policjantke, ktora pomogla nam poszukac cos sympatycznego i taniego!
Nastepnego dnia rano ruszylismy autobusem do miasta, skad mielismy nadzieje pojechac juz pociagiem do Kunmingu. W Yibin bylismy wczesnym popoludniem, ale bilety byly tylko na pociag nastepnego dnia...Kolejny nieplanowany nocleg:( I do tego wcale nie taki latwy do zalatwienia. Tym razem pomogla nam mloda Chinka z informacji autobusowej. Znalazla nam jeden tani hotel, zreszta calkiem przyjemny. Ale jak sie kilka godzin pozniej okazalo, byl to hotel tylko dla Chinczykow, a ktos nakablowal, ze pojawili sie turysci i grzecznie, ale stanowczo nas wyproszono...To akurat rozumiemy, bo obsluga tego hotelu moglaby miec przez nas spore klopoty. Cale szczescie udalo sie znalezc inne miejsce i to duzo lepsze i blisko dworca, wiec nie bylo najgorzej...Jednak jedyny z tego dnia pozytek byl taki, ze poszedlem do fryzjera:) co tez bylo nowym doswiadczeniem! (calkiem milym, bo Chinka, ktora mnie strzygla byla calkiem calkiem...:)) (Nie podzielam tego zdania...*)Jakos ten dzien przezylismy w przeciwienstwie do tego, co nas niebawem czekalo...Otoz pociag z Yibin'u do Kunming'u jechal ponad 16 godzin, ale nie to jest najgorsze. Z racji oszczednosci wybieramy najtansze bilety. W Chinach oznacza to jazde na tzw. twardych siedzeniach - czyli cos w rodzaju naszych, zwyklych pociagow. Mozecie sobie wyobrazic, jak sie czlowiek czuje jadac tyle czasu na czyms takim! Ale to tez nie bylo najgorsze...Chinczycy!!! To jest dopiero koszmar!!! Okropny tlok, niesamowite ilosci wszelkiego bagazu, bardzo glosno, syf niesamowity! Pluja, pala, bez przerwy cos jedza, wszystkie smieci i resztki jedzenia rzucaja na podloge...Papierki, skorupki po jajkach, lupiny po owocach i orzeszkach, tluste opakowania po smazonym miesie, niedopalki...Nawet srajace wprost na podloge dziecko sie znalazlo...I w takich warunkach, gdzie nie ma nawet jak rozprostowac nog jechalismy 16 godzin... Pieklo! Bylismy totalnie wykonczeni fizycznie i psychicznie...Ale do Kunming'u dotarlismy! Bylismy w Yunnan'ie! I o to od 3 dni nam chodzilo...:) Warto tu jeszcze zaznaczyc, ze pierwszy fragment drogi owym, koszmarnym pociagiem byl przecudowny krajobrazowo. jechalismy przez niesamowicie glebokie wawozy, srodkiem malowniczych gor, po wysokich mostach, trawersami zboczy, gdzie w dole wila sie na poczatku Jangcy, a potem jej doplywy! Fantastycznie! W naszej podrozy to byl drugi tak piekny odcinek drogi!(pierwszy mielismy w Mongolii, jadac przez wysokie gory z Moron nad Biale Jezioro).