Jednak do Madaby udalo sie jakos dojechac, choc to nie było latwe. W piatki nie ma praktycznie polaczen lokalnych, a i ruch na drogach jest znacznie mniejszy. Troche taksowka, troche stopem, potem minibusem. Znalezlismy sympatyczny hotelik (Queen A... Hotel bardzo blisko centrum) za 15 JD pokoj ze skromnym sniadaniem.
Samo miasteczko tez bardzo sympatyczne. Przede wszystkim to nie było wielkie, zasmiecone miasto z koszmarnym halasem i smogiem; ale klimat Madaby wynikal tez z tego, ze w duzym procencie zamieszkane było przez chrzescijan roznej masci. Od greckich ortodoksow po rzymskich katolikow. Tutaj naszymi celami były glownie slynne mozaiki w kosciele sw.Jerzego, gora Nebo - skad Mojzesz miał zobaczyc Ziemie Obiecana, no i Morze Martwe.
Po pierwszej nocce ruszylismy na podboj gory Nebo z zamiarem dostania sie nad Morze Martwe. W hotelu zaproponowano nam opcje wynajecia taksowki za 35 JD praktycznie na caly dzien, ktora by nas obwiozla po interesujacych nas miejscach. Ale oczywiście wydawalo nam sie to za drogo i postanowilismy ruszyc na wlasna reke. Mielismy znowu pecha, bo piatkowe swieto było jakies dubeltowe i trwalo jeszcze w sobote... Nie znalezlismy zadnego minibusu. Tylko taksowka pod gore Nebo za 3 JD. Potem będziemy sie zastanawiac, co dalej. Miejsce niezle. Ruiny starozytnej bazyliki, tablice i obelisk upamietniajace pobyt naszego Papieza w 2000 roku, skromne muzeum. Jednak przede wszystkim mialy być widoki na Morze Martwe, Jerycho, Jordan i zlote kopuly swiatyn w Jerozolimie. Mialy być, bo powietrze z przezroczystoscia nie mialo nic wspolnego i ledwo udalo sie wypatrzyc zarys Morza Martwego... Wiec musielismy sobie te widoki tylko wyobrazic i obejsc sie smakiem... Trudno, tak bywa.
Dalej nie było szans, żeby pojechac czyms normalnym (czytaj - tanim). Ale Danusia była tak zdeterminowana, ze zdecydowala o pojechaniu w najglebsza depresje swiata (410m ponizej poziomu morza) taksowka... Kosztowalo nas to 25JD i już wiedzielismy, ze trzeba było wziac taksowke od samego poczatku z hotelu... Dojazd z gory Nebo nad Morze Martwe był niesamowity. Bardzo kreta i stroma droga, popekane i spalone sloncem pustynne gory, kilka skupisk namiotow z beduinskimi rodzinami. Na miejscu znowu popelnilismy blad. W sumie, to ja popelnilem... Taksowkarz podjechal pod jedna z najdrozszych plaz nad morzem, a ja bez zastanowienia wyjalem pieniadze i zaplacilem po 12 JD za wstep. Jakies 50m dalej była plaza publiczna, ktora kosztowala 5 JD... Danusia była wsciekla... Generalnie szanse, żeby wykapac sie w morzu poza wyznaczonymi plazami jest niewielka. Wszedzie ostre kamienie, a na plazach jakis tam piasek, ale glownie chodzi o prysznice ze sladka woda, bo po takiej kapieli konieczne jest splukanie solanki z ciala. Woda miala do 40% soli!!! A Morze Martwe kapitalne! Przy brzegu osady z soli, woda przezroczysta, rowna tafla bez najmniejszej fali, na drugim krancu gory z Izraelem i Palestyna... No i ta kapiel! Pierwsze wrazenie dziwne. Po wejsciu glebiej, tak do pasa, nie można ustac. Woda wypychala nogi do gory i nas wywracala. Trzeba było sie do tej sytuacji przyzwyczaic. Ale po chwili pelen spokoj! Kladziesz sie na wodzie jak na lozku, zakladasz noge na noge a rece pod glowe i lezysz na wodzie!:) Uczucie niesamowite:) Danusia zrobila sobie standardowa fotke z czytana gazeta... Drogo, ale warto było!:)
Wieczorem mily spacer po miasteczku, zakupy na kolacje i spanko:) Z tym spankiem to było roznie, bo akurat hotelik mielismy bardzo blisko najwiekszego w Madabie meczetu wiec pobudka o 4.30 gwarantowana...
W niedziele odwiedzilismy kosciol greckich ortodoksow pod wezwaniem sw.Jerzego. Bardzo przyjemne miejsce z wieloma ikonami i mniejszymi mozaikami, ale najwieksza z nich była kapitalna. Pochodzila z bizantyjskiej swiatyni z VIw, skladala sie pierwotnie z ponad 2 milionow elementow i przedstawiala owczesna mape najwazniejszych miejsc z Ziemia Swieta, Jordanem, delta Nilu. Skusilismy sie na bilet za 2JD do parku archeologicznego i muzeum, ale to już zrobilo mniejsze wrazenie. W drodze powrotnej spotkalismy na jednej z bocznych uliczek pewna kobiete ubrana na czarno. Niby nic szczegolnego w muzulmanskim kraju, gdzie sporo kobiet tak chodzi ubranych z czarnym czyms na glowie. Ale ta była jakas taka inna... Okazalo sie, ze to najnormalniejsza zakonnica!:) Chwilke z nia pogadalismy, zaprowadzila nas do katolickiej katedry, otworzyla boczne drzwi, wprowadzila do srodka... Pojawilismy sie tam ponownie przed godzina 18, o ktorej to miala być Msza sw. Strasznie sie balismy, jak to będzie wygladac... Ile będzie ludzi, czy przypadkiem nie będziemy tam sami... Już mielismy przygotowany plan ucieczki:) Ale ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu przed kosciolem zebral sie calkiem niezly tlumek, ludzie ubrani w wiekszosci normalnie, piekne kobiety i dziewczyny z poodkrywanami wlosami i twarzami, prawie europejskie ubiory...:) Wrazenie niesamowite. Weszlismy do srodka, ludzie powoli zajmowali miejsca w lawkach, kosciol zrobil sie pelen! Czulismy sie dziwnie ale i niesamowicie. Dookoła ludzie o arabskich twarzach, nawet kilku mezczyzn mialo na glowach swoje tradycyjne nakrycia i szli do Komunii Swietej... Msza oczywiście po arabsku, calkiem niezle spiewy, kazanie z multimedialna wstawka (nie mielismy pojecia o czym była ta prezentacja), na scianach znane nam obrazy Drogi Krzyzowej z arabskimi podpisami... Doswiadczenie nieziemskie!:)
Ostatnia noc w hotelu i przyszedl poniedzialek. Coraz bardziej sie denerwowalismy przed odlotem do Nepalu. Gdzies nas doszly sluchy, ze być może będziemy potrzebowali wiz do Zjednoczonych Emiratow Arabskich, bo nie było pewne czy nasz kilkugodzinny postoj i przesiadka na drugi samolot w Sharjah (kolo Dubaju) będzie w ramach lotniskowego transferu... Zastanawialismy sie, co zrobimy, jeśli nie uda sie do Nepalu poleciec. O odzyskaniu pieniedzy za bilety nie bylo mowy. To by była czysta strata. Ale co dalej? Postanowilismy, ze polecimy do Australii... No i tez intensywnie sie zastanawialismy, jak na lotnisko sie dostac. No bo z Madaby było tam tylko 30km, ale o bezposrednich minibusach moglismy tylko pomarzyc. Taksowka miala kosztowac 15JD. Wybralismy wiec opcje dojazdu do Ammanu za 2,4JD (do Wahadat), potem taksowka na inny dworzec (Abdali) za 2JD i specjalny autobus na lotnisko za 4JD.
Mielismy sporo czasu, wiec poszwedalismy sie po lotnisku. Caly czas nie wiedzielismy, czy uda nam sie odleciec. Nie wiedzielismy, czy w Sharjah można w razie czego zalatwic wizy, zdenerwowanie roslo z godziny na godzine.... Sporo przed czasem pojawilismy sie do odprawy. Odczekalismy swoje, podeszlismy do stanowiska, podalismy nasze paszporty i wydruki biletowe, wsadzilismy plecaki na wage i czekalismy co powie pani z Linii Lotniczych Air Arabia....
Tak czy siak w Jordanii już nie jestesmy! Kraj odbieramy duzo przyjemniej niż Syrie. Może dlatego, ze mijalismy duze miasta szerokim lukiem, a skupilismy sie na Petrze, Madabie i jej okolicach. Chyba troche czysciej, wiecej swobodnych ubiorow na ulicach, ceny podobne - transport dosyc tani, hotele i jedzenie już nie tak tanie. Pobyt w Jordanii jak najbardziej udany a Petra nas polozyla na lopatki... (mam takie specjalne okreslenie okreslenie, ale na forum nie mogę tak pisac...:)))
Dziekujemy wszystkim za mile maile, wpisy i komentarze. Zawsze nas bardzo cieszy, kiedy możemy przeczytac kilka Waszych slow i ciagle chcemy wiecej!;))) Wybaczcie nam tez, ze nie damy rady wszystkim odpisac, ale zapewniamy o naszej pamieci i cieplych myslach krazacych bardzo blisko kazdego z Was!:)) Odezwiemy sie prawdopodobnie w niedziele.