Mamy wielkie szczęscie, że możemy dotknąć prawdziwej włoskiej rodziny od środka. Jesteśmy w gościnie u znajomych Samanty i Piotra. Prawdziwa duża rodzina, żyjąca w zgodzie z naturą, w małym uroczym miasteczku Corinaldo. Rodzina celebrująca wspólne posiłki. Naprawdę CELEBRUJĄCA. Rano nie ma czasu, bo młodzi spieszą do swoich prac w miasteczku, a starsi do prac polowych. Typowe więc włoskie śniadanko: kawa i ciasteczko. Potem gdzieś koło 12/13 przerwa na lunch. Jakaś zupka, cos niewielkiego na ząb. Też nie ma za bardzo czasu, bo w zakładach pracy zwykle przerwa trwa 2-3 godzinki i trzeba wracać. Ale wieczorem od 19/20... Schodzi się cała rodzina, siada przy wielkim stole i zaczyna się uczta! Najpierw wjeżdża główne danie, zwykle spagetti lub pizza(jakże mogło by byc inaczej;-)). Do popicia obowiązkowo wino, które Włosi mocno rozcieńczją z wodą. Dziwnym trafem jakoś wino przy gościach z Polski znika dużo szybciej, niż po stronie Włochów... Jak już jesteśmy obżarci genialnym makaronem czy najpyszniejszą na świecie pizzą z przydomowego pieca( ciasto jest tak cieńkie, że człowiek może zjeść takiej pizzy duużo więcej niz normalnie), to wjeżdża zielsko w wielkiej misce. Może to być sałata albo jakieś pomidory albo nawet kwiaty cukinii, oczywiście z oliwą z oliwek. Już myślisz, że koniec, przecież nic już więcej nie zmieścisz. Ale gdzie tam! Teraz na biały obrus rzucany jest grubo pokrojony chrupiący chlebek i plastry prosciutto, czyli suszonego w piwnicy mięska. Każda szanująca się tu rodzina ma w piwnicy całe sznury obwieszone prosciutto. Surowe mięso naciera sie specjalną mieszanką i wiesza w piwnicy. Potem znowu naciera. I tak wisi jakieś 2 latka i po tym czasie jest gotowe do podania. Kroi się je w bardzo cieńkie, prawie przezroczyste plasterki. Smakuje całkiem dobrze. I dopiero teraz wjeżdża na stół mocna i czarna jak smoła kawa espresso, podawana w kieliszkach. Tylko sędziwa babcia dostaje kawkę rozcieńczoną z wodą. Cała wieczerza trwa minimum 2 godziny. To czas, kiedy rodzina jest wreszcie w komplecie, kiedy może poopowidać sobie wydarzenia całego dnia, razem obejrzeć jakiś mecz czy poplotkować. Piękna tradycja.
Samo Corinaldo żyje swoim powolnym rytmem. Jest urocze, pełne kamiennych, ukwieconych domków i brukowanych uliczek.
Raz wybieramy się wspólnie z młodymi w góry. Wdrapujemy się na Monte Catrię(1701m n.p.m). Jest zielono i malowniczo. Po drodze odwiedzamy stary klasztor Benedyktynów (Monastero di Fonte Avellana), pachnący historią i starymi księgami. Tu aż do połowy XX w przepisywano ręcznie starożytne manuskrypty.