Nasz przedostatni nocleg w tej podróży zaplanowaliśmy rzut beretem od Open Air Museum Sirogojno, czyli skansenu. Do naszego pięknie położonego domu dotarliśmy niestety dość późno (Srdića Kuća, Trnava), bo miejsce jest naprawdę wyjątkowe. Zagubione gdzies pomiędzy wsiami, z pięknym tarasem i sporym ogrodem. Sielanka. Klucze przekazuje nam sąsiadka, która ni w ząb nie mówi po angielsku, no ale po raz kolejny okazuje się, że na Bałkanach możemy się dogadać każdy mówiąc w swoim języku (szczególny dar do tego ma mój szwagier!).
Po leniwym poranku dnia następnego podjeżdżamy do skansenu. Turystów tu bardzo niewielu, skwar leje się z nieba. Na 5ha zgromadzono tu chaty z rejonu Zlotibor z XIX wieku. Fajnie jest pozaglądać do wnętrz i wyobrazić sobie, jak to kiedys się żyło. Bardzo lubie takie miejsca.
Na terenie skansenu jest też karczma, gdzie oczywiście pod koniec zwiedzania usiedliśmy. Dobre lokalne piwo, pyszne świeże soki i...patrzę, cały stół zastawiony domowo-wyglądającym ciastem! Myślę sobie, jeszcze nic takiego w Serbii nie próbowaliśmy.
Wskazuję panu obsługującemu ten przybytek dwa różne kawałki słodkości (szwagier ze słodkiego najbardziej lubi golonkę;-)). A tu...konsternacja. Za chwilę słyszę: "Daj im!" Wprawdzie po ichniejszemu, ale łatwo sié domyślić... Szwagier dusi sie ze śmiechu, że sie wprosiłam na prywatna imprezę! Teraz widzę te wszystkie kwiaty i prezenty... Macham grzecznie pani z podziękowaniem i gdybym miałą tego typu skłonności, to na pewno zalałabym sie rumieńcem ze wstydu! P.S. Ciasto smaczne i nałożyli go od serca :-)