Las Vegas to miasto, które praktycznie zawsze jest w planie podróży po zachodzie USA. Nie inaczej jest w naszym przypadku, choć, szczerze mówiąc, nie liczę na wiele, w przeciwieństwie do Tomka, który nie może się doczekać zagrania w jednym z tutejszych kasyn.
Nocleg zarezerwowaliśmy w Hotelu Ovo, niedaleko lotniska. Ceny są tu przystępne, jak każdy hotel w LV ma na dole własne bary i kasyno, jest nawet basen. Nie jest to nasz typ noclegu, taki wieżowiec-moloch, no ale ciężko było o coś lepszego. Na szczęście w podziemiach znajduje się parking dla gości, bo byłby kłopot ze znalezieniem wolnego miejsca na publicznych parkingach.
Mały zgrzyt na początek: w pokoju jest kategoryczny zakaz jedzenia. Nieźle.. A my mamy całą torbę produktów wymagających przechowania w lodówce. Lodówki też brak. Przemycamy w plecaczkach wszystko, co wymaga szybkiej konsumpcji i zjadamy małe co nieco przed wyjściem na miasto. Wcześniej jeszcze oczywiście bierzemy upragniony ciepły prysznic. W LV jest gorąco i parno, ale po lodowatej nocy i tak nie miałabym ochoty na zimną wodę...
Kładę się na małą drzemkę w wygodnym łóżku, podczas gdy Tomek idzie na dół spróbować szczęścia w maszynach...
Prawie się udało sporo wygrać, ale PRAWIE robi dużą różnicę... Cóż, droga to była rozrywka. Grunt, że mój małżonek zadowolony i jesteśmy gotowi na wieczorne zwiedzanie LV.
Muszę przyznać, że to moje największe rozczarowanie tej podróży. Niby wiedziałam, czego się spodziewać, ale jakoś myślałam chyba, że coś mnie jednak pozytywnie zaskoczy. A jednak nie.
Wędrujemy pieszo wzdłuż głównej uliczy LV Boulevard. Wszędzie kolorowe neony, oświetlone budynki, jest wieża Eiffla, słynne hotele itd.itp. Są nawet ładne fontanny pod Bellagio Hotel. Poza tym gorąco i lepko, hałaśliwie, tłoczno, co jakiś czas jakiś żebrak albo uliczny grajek staje nam na drodze. Zapach trawki unosi sie w powietrzu. Ustrojone w pióra panienki wdzięczą się do wszystkich facetów, licząc na płatne foto. Każde kasyno w każdym wielkim hotelu wygląda tak samo... Wszędzie pełno rozentuzjowanych i wstawionych klientów, liczących na wielką wygraną. Po jakimś czasie ma się wrażenie, że te kasyna są wszędzie, a jak nie kasyna, to luksusowe sklepy typu Dior czy inny Gucci. Bogactwo na każdym kroku bije po oczach. Weszliśmy raz nieopatrznie do wnętrz Ceasar Hotel i ciężko było z tego labiryntu wyjść. Od jednego luksusu do kolejnego. Sklepy sprzedające napoje czy przekąski ceny też mają odpowiednio wygórowane. Musi nam wystarczyć ciepła woda z bidonu... Jedyne ławki, jakie spotkaliśmy na naszej drodze, były przy fontannach, a tak zupełnie nic... pozostaje przysiąść na murku albo przed ekranem hazardowej machiny... albo cały czas iść...
Jesteśmy wykończeni tym spacerem. Fajnie, że tu dotarliśmy, ale... Nigdy więcej.