Dzień zaczyna się pięknie. Robimy sobie kawę w motelu, z dostępnego na wyposażeniu dzbanka przepływowego. Kawa jest cienka, typowa americano, no ale lepsze to niż nic. Wczoraj zakupiliśmy sobie porządna kawę mieloną, którą będziemy później zaparzać na kempingach w naszej włoskiej kawiarce. Ruszamy.
Pierwszy stop na jednym z punktów widokowych. Widoczki boskie. Chwilę później niestety zaczynają nachodzić, częste w tym rejonie, mgły, które zasnuwają nam dużą część widoków. Na niektórych punktach widokowych tylko mleko... czasem odsłania nam się jakiś fragment wybrzeża i wtedy wow!
Rozbrajają nas domki na klifach. Co za miejsce na mieszkanie! Na szczęście ruch na drodze bardzo zmalał, większość lokalnych wróciła do pracy, pozostali tylko turyści, z których część, mam wrażenie odpuściła sobie Big Sur ze względu na zamknięcie drogi. Dobra nasza!
Podjeżdżamy boczną dróżką na Pffeifer Beach, które jest jedynym miejscem, gdzie musimy za parking zapłacić, £10 od auta. Plaża jest cudowna! Mgła rozwiana, woda bardzo zimna, ale cudne powietrze i malownicze skałki. Miejsce to jest znane z różowego piasku, który faktycznie znaleźliśmy w dalszej części plaży. Po orzeźwiającym spacerku i umoczeniu odnóży ruszamy zobaczyć Bixby Bridge, słynny most, którego, jadąc na południe, nawet nie zauważyliśmy przez tą mgłę! Mamy wrażenie, że mgła się podnosi, więc z wielką nadzieją zbliżamy się do mostu. OK...coś widać... przęsła...kawałek konstrukcji, ale niestety mgła tutaj wciąż ma się bardzo dobrze...
Na koniec wycieczki Pacific Highway mieliśmy jeszcze w planach spacer na półwyspie Lobos (Point Lobos State Natural Reserve), niestety wszystko spowite gęstą powłoką mgły. Odpuszczamy, tym bardziej, że tak jak pisano na forach, lepiej być tu rano, bo później jest kłopot z parkingiem (co okazuje się prawdą).
Teraz musimy objechać wszystko dookoła, żeby dotrzeć do Morro Bay, gdzie mamy zarezerwowane miejsce na polu kempingowym. Decydujemy się przejechać skrótem (w terenie, nie w czasie), czyli malowniczą drogą przez Carmel Valley. Zupełnie inny świat! Wspaniałe winnice skapane w ostrym słońcu, trawy wysuszone na złoto, górki dookoła. Temperatura nagle wzrasta do ponad 35 stopni.
Dojeżdżamy do głównej drogi nr 5 , gdzie jest już mniej malowniczo, głównie pola uprawne (mamy wrażenie, że wszędzie rośnie kapusta!).
Kemping w Morro Bay (zarezerwowany wcześniej) znów spowity mgłą – jesteśmy z powrotem na wybrzeżu. Temperatura spada do 12 stopni. Później okaże się, że ten kemping będzie jedynym, gdzie na wyposażeniu były prysznice... Za to każdy ma palenisko i grill.
Sam kemping bardzo przyjemny, wśród drzew, sporo ludzi, ale o godzinie 22 zapada cisza. Pełna kultura.