Planowaliśmy pojechać na zwiedzanie Palermo. To ostatni cały dzień, kiedy jesteśmy wszyscy razem z siostrą i szwagrem. Niestety prognozy znowu deszczowe.
Palermo zostawiamy więc na dzień wyjazdu Rodzinki. Mają samolot wieczorem, więc powinno się udać.
Tymczasem szukamy ciekawego miejsca nie za daleko od nas, z dobrą pogodą.
Pada na pępek Sycylii: miasteczko Enna. Mamy tu kolejna szansę zobaczyć Etnę. Czy się uda?
Po drodze pogoda mało ciekawa. W miasteczku też pochmurno, chłodno (!) i z lekka siąpi. Parkujemy auto na jakimś placyku i idziemy na spacer. Sama miejscowość nie powala na kolana, ale jest schludnie, mało turystycznie i spokojnie. Chcemy wypić gdzieś kawę i poczekać, aż się wypogodzi. Kawiarenek za wiele tu nie ma. W pierwszej akurat mają zepsuty ekspres… w kolejnej się udaje. Siedzimy pod parasolami i patrzymy na zamek - największą atrakcję miasta.
Zamek Lombardzki uznawany jest za największy i najstarszy zamek z okresu średniowiecza na Sycylii i jeden z największych we Włoszech.
Z zamku pozostały raczej rozległe ruiny, ale to co jest najbardziej atrakcyjne to jego położenie na szczycie góry o wysokości około 970 m n.p.m i wspaniałe widoki na wszystkie strony świata. Najciekawiej prezentuje się niedaleka miejscowość Calascibetta. Wstęp do zamku jeszcze niedawno był darmowy, teraz wprowadzono niewielką opłatę 3 euro.
Etna w chmurach…
Udaje nam się zdążyć na lunch do typowej sycylijskiej tawerny La Rustica, gdzie jemy same pyszności: na przystawkę caponata (smażone warzywa podane w pomidorowym, słodko-kwaśnym sosie, których dominującym składnikiem jest bakłażan), ryba miecznik, smażone ośmiorniczki, Tomek i szwagier tradycyjnie jakieś mięsiwa…
Przypadkowo wypatrujemy w okolicy wielki cmentarz i postanawiamy się po nim przejść. Lubimy takie miejsca odwiedzać w różnych krajach, tak różne są sposoby pochówku czy dekoracji grobów… Cmentarz w Enna jest fascynujący. Od wielkich grobowców, po długie kolumbaria. Wszędzie zdjęcia zmarłych, obrusiki, kwiaty, rzeźby, kapliczki, figurki, malowidła…