Od dawna chciałam zobaczyć średniowieczne malowane monastery na Bukowinie. Malowane z zewnątrz i wewnątrz są prawdziwymi dziełami sztuki. Zostały wybudowane w latach 1487 i 1583r., większość na zlecenie Stefana III Wielkiego, króla Mołdawii, w podzięce za wygrane bitwy przeciwko Imperium Osmańskiemu. Jego syn dokończył dzieła, zapraszając mistrzów pędzla, którzy to uwiecznili sceny biblijne na ścianach świątyń. Z czasem ściany klasztorów od strony, gdzie jest najbardziej wietrznie i deszczowo, zaczynają blednąć, wycierając unikatowe polichromie na zawsze (chyba, że w odpowiednim czasie restauratorzy sztuki wezmą je w swoje ręce). Większość nosi też ślady wandali sprzed kilkuset lat, które na szczęście nie rzucają się za bardzo w oczy.
8 z monasterów przetrwało do naszych czasów i zostały wpisane na listę UNESCO. Odwiedzimy 4 z nich.
Na pierwszy ogień pójdzie Monaster Moldovita. Nasz nocleg (Pension Crizantema) znajduje się zaledwie kilkaset metrów od niego. Sama wioska Vatra Moldovitei jest urocza i ma się tu silne poczucie cofnięcia w czasie. Rozpadające się nieco domy, krzywe płoty, sady pełne owoców, wozy ciągnięte przez konie, prymitywne metody pracy na roli, studnie na podwórkach… I to wszystko w otoczeniu zielonych wzgórz. Po szybkim zakwaterowaniu, chcemy przede wszystkim cos zjeść. Nasza gospodyni na nasze zapytanie odparła, że może nam coś ewentualnie przyrządzić (tzn. bardziej to wywnioskowaliśmy, niż zrozumieliśmy, gdyż pani bardzo mieszała języki, a najczęściej przechodziły jej przez usta słowa niemieckie), ale że w wiosce jest też wciąż czynna restauracja przy hotelu. Poszliśmy więc na spacer. Pogoda ku temu sprzyjała i ciepłe popołudniowe słońce nadawało krajobrazowi idylliczny charakter (choć mogę sobie wyobrazić jak zimno musi być w tych domach, kiedy nadejdą mrozy i jak ciężkie tak naprawdę prowadzą życie tutejsi mieszkańcy). W restauracji byliśmy sami… Usiedliśmy na tarasie, chłonąc ostatnie promienie słońca tego dnia. Zamówione dania były całkiem smaczne, no i do tego piwo Timisoara, która chyba najbardziej z tutejszych złocistych napoi przypadło nam do gustu.
Mimo późnej pory, już po zachodzie słońca, postanawiamy zajrzeć do monasteru. Jakież jest nasze zdziwienie, kiedy okazuje się, że klasztor jest wciąż otwarty. Co więcej, nikt już o tej porze nie kasuje biletów. Zewnętrzne malowidła tracą już o tej porze na fotogeniczności, za to klimat w środku jest niesamowity.
Do monasteru Moldovita wracamy następnego ranka, bo chcemy go porządnie obfotografować. Dziś niestety pogoda płata nam figle i przerwała ciąg słonecznych dni, serwując nam najbrzydszy, mglisty i z lekka przekropny dzień. Zakupujemy standardowy bilet w cenie 5 lei. Klasztor ten jest jednym z późniejszych, wybudowany przez syna Stefana III Wielkiego – Petru Raresa. Dominującym kolorem jest złoto i niebieski.
Następny w kolejności będzie Monaster Sucevita. Prowadzi do niego (podobno) widokowa droga, ale niestety niewiele nam jest dane z tych widoków zobaczyć. Po drodze zabieramy jakiegoś pana, który próbuje dostać się do lekarza. Próbuje coś tam konwersować, ale bariera językowa niestety przepastna. Zatrzymujemy się na głównym parkingu pod klasztorem (znowu pusta budka z kurtoszkalaczami!). Pan próbuje nam wcisnąć jakieś pieniądze, ale odmawiamy. Sytuacja tego typu powtarza się później, więc wnioskujemy, że płatny stop jest tu powszechnie przyjęty. Co do klasztoru, to okazuje się on częściowo w remoncie, ale pomimo to bardzo nam się podoba. Malowidła w tonacji zielono-czerwono-niebieskiej powalają (datowane na ok 1600 rok), a dziedziniec klasztorny tonie w zieleni trawy i czerwieni róż. Poza tym można zajrzeć do niewielkiego muzeum religijnych artefaktów. Początkowo pocałowaliśmy klamkę, ale jakaś sympatyczna mniszka zadzwoniła do innej i ta druga przyniosła klucz, przepraszając przy tym, że musieliśmy czekać. Najciekawsze chyba były wyszywane płótna, wykorzystywane w ceremoniach religijnych.
Następnie odwiedziliśmy polskie wsie, które opiszę w kolejnym kawałku.
Trzecim z kolei klasztorem, który odwiedziliśmy jest Monastyr Humor. Zbudowany przez Petru Raresa. Piękne malowidła, z dominacją czerwonego, oprócz scen biblijnych, przedstawiają też walki z Turkami. Ściana od strony wiatru jest już prawie całkowicie wytarta. Wspinamy się na małą wieżyczkę obok świątyni. Schody są niezwykle wąskie, ale warto podjąć wysiłek. Widok z góry na klasztor tonący w zieleni i różach, jest fantastyczny. Tu, w kasie biletowej zakupujemy małą ikonkę.
Ostatni na naszym szlaku jest najbardziej znany – Klasztor Voronet. Żeby do niego dojść, trzeba przejść szpalerem straganów. Znany jest z koloru niebieskiego, który jest tu barwą dominującą. Freski są faktycznie bardzo dobrze utrzymane, wyraziste i piękne, ale nie mogłabym powiedzieć, że jest najładniejszy. Zbudowany został prze Stefana III Wielkiego, jako votum dziękczynne za wygraną bitwę pod Vaslui w 1475 roku.
Każdy z klasztorów, niby podobny, ale jednak inny… Niektóre motywy się powtarzają, podobnie we wnętrzach świątyń (które też są malowane od ziemi po sufit). Ma się wrażenie czasem, że „już to widziałam”. W każdym razie wcale nam się nie znudziły. Po obejrzeniu czterech monastyrów, czujemy się nasyceni i usatysfakcjonowani, choć nie wątpię, że pozostałe cztery też są ciekawe.