Dziś mamy w planach przejechać chyba najbardziej znaną trasą widokową w Rumunii. Podobnie jak Transalpina, przecina ona Karpaty w południa na północ (a dokładniej główny grzbiet Gór Fogaraskich). Oznaczona jest na mapie jako 7C i jest drugą pod względem wysokości drogą kołową Rumunii, bowiem w tunelu nieopodal jeziora Bâlea osiąga wysokość 2042 m n.p.m.
Mieliśmy dylemat przy planowaniu naszej trasy, którą drogę wybrać i w którym kierunku je przejechać. W końcu padło na to, że przejdziemy obie… Transalpinę z północy na południe i Tranfagarską z południa na północ.
W szczycie sezonu można się tu podobno spodziewać korków, na szczęście w połowie września jest spokojnie, za wyjątkiem północnych rejonów jeziora Balea. Od października (listopada) do kwietnia (maja) trasa jest zamknięta, zależnie od pokrywy śnieżnej.
Ale po kolei…
Zasadnicze pytanie jest czy Tomek da radę dziś prowadzić.
Mówi, że pojedzie.
Na początek odwiedzamy cerkiew w miejscowości gdzie śpimy, czyli w Curtea de Arges (prawosławna cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej), gdzie trafiliśmy trochę przypadkiem. Wyszło nam, że będziemy akurat przejeżdżać obok. Zdecydowanie warto zajrzeć! Najbardziej charakterystyczne są dwie skręcone wieże. W środku też prezentuje się pięknie, ale za możliwość robienia zdjęć trzeba zapłacić dodatkowo, więcej niż za sam bilet, więc odpuszczamy.
Na trasie jest kilka punktów, gdzie warto się zatrzymać. Pierwszym przystankiem ma być Poienari z ruinami zamku Drakuli na szczycie wzgórza (gdzie, w odróżnieniu od turystycznego Bran, ponoć faktycznie mieszkał). Z samego zamku niewiele zostało, ale chcę koniecznie wdrapać się na górę dla widoków. Tomek, rzecz jasna, planuje pozostać na dole i odpocząć gdzieś w cieniu.
Pogoda jest cudowna, więc już się nie mogę doczekać małej wspinaczki. Siłą rzeczy większość czasu w tej podróży spędzamy w aucie, więc tym bardziej mam ochotę porządnie rozprostować nogi. Kapelusz na głowę, krem z filtrem wklepany i ruszam. Niedaleko jednak… Na bramie rozpoczynającej szlak tablica informuje, że ścieżka jest zamknięta z powodu… zamieszkujących tę okolicę niedźwiedzi!! Swoją drogą to ciekawe, jak długo misie będą odstraszać turystów. Później dowiaduje się, że szlak był zamknięty już w lipcu…!
Wszystko wokół jest wymarłe. Jakiś jeden sklepik z pamiątkami ala Drakula i nieczynny już chyba kamping o nazwie… Drakula oczywiście.
Ruszamy dalej. Okolica robi się ciekawsza z każdym kilometrem. Tunele, mosty, zawijasy, górskie zbocza, skały. Podobno przy budowie tej drogi na polecenie Nicolae Ceaușescu w latach 1970–1974, kilkuset żołnierzy straciło życie. Będąc tu, łatwo sobie wyobrazić jak karkołomne było to zadanie.
Zatrzymujemy się na chwilę na zaporze Ardżesz o wysokości 160 metrów, tworzącej jezioro Vidraru. Robi jeszcze większe wrażenie, niż ta na trasie Transalpiny.
Zgodnie z opisami drogi, im dalej na północ tym piękniej. Co jakiś czas mijamy stragany z lokalnymi wyrobami czy jakieś jadłodajnie. Jest też kilka parkingów przydrożnych z prawdziwego zdarzenia. Podobnie jak na poprzedniej trasie, spotykamy sporo motocyklistów i nielicznych rowerzystów (!).
W rejonie jeziora Balea (zwanego rumuńskim Morskim Okiem) są wielkie parkingi, mnóstwo straganów i tłumy ludzi. Przed wybudowaniem Trasy Transfogarskiej, było to podobno jedno z najpiękniejszych i najspokojniejszych miejsc całego pasma górskiego. W jego otoczeniu znajduje się większość z najwyższych szczytów Rumunii.
Najwyżej położony fragment drogi (2042 m n.p.m.) stanowi zarazem najdłuższy tunel w Rumunii (długości 884 m). Po przejechaniu go, kapitalnie widać jak droga wije się tysiącem zakrętów… Jest kilka miejsc, gdzie można się spokojnie zatrzymać dla dobrej fotki.
Po dojechaniu do Cartisoara, mamy opcję odbicia na zachód, żeby odwiedzić Sybin na jakąś popołudniową kawkę, zanim dotrzemy na nocleg do Braszowa. Chciałam przede wszystkim zobaczyć piękną starówkę z domami, których „dachy mają oczy”. Musielibyśmy nadrobić jakieś 45 minut w każdą stronę, czyli w sumie 1,5 godziny czystej jazdy. Z uwagi na Tomka marne samopoczucie, oczywiście odpuszczamy.
I całe szczęście.
Dotarcie na nasz nocleg w starym Braszowie okazuje się niełatwym zadaniem. Dom położony jest pomiędzy dwoma wąskimi ulicami. Nie można sobie po prostu zaparkować pod domem, tylko albo na górnej albo dolnej ulicy i resztę przejść stromymi schodami. Trochę nam czasu zajęło, zanim zlokalizowaliśmy to miejsce i wymanewrowaliśmy samochodem tak, żeby zajmować jak najmniej miejsca i umożliwić innym pojazdom przejazd. Jakbym miała tam prowadzić, to bym chyba dostała zawału! A jeździć tymi uliczkami po zmroku to już w ogóle było by szaleństwo…
Nocleg okazuje się mega przyjemny (Casa Marius). Mamy samodzielne mini mieszkanko i dostęp do ogródka z widokiem na Stare Miasto. Siadamy pod jabłonką i wypijamy po kawce. Bardzo stereńki pies właścicieli dotrzymuje nam towarzystwa. Jest cudownie!
Podsumowując, jakbym miała odpowiedzieć na pytanie, która trasę wybrać, to miałabym taki sam problem, jak przed przyjazdem tutaj. Są po prostu inne. Ciekawsza widokowo jest Transfogarska, ale to na Transalpinie spróbowaliśmy potraw rumuńskich górali i spotkaliśmy stada osłów…