Na dziś mamy zaplanowaną jeszcze wizytę w monasterze Horezu. Założony w 1690 przez księcia Konstantyna Brincoveanu w miasteczku Horezu na Wołoszczyźnie. Jest uważany za arcydzieło stylu brynkowiańskiego, znanego z architektonicznej czystości i równowagi, bogactwa wykutych szczegółów oraz malowideł dekoracyjnych. Tyle wikipedia.
Jest wczesne popołudnie. Zrobiło się bardzo gorąco, jak na wrzesień. Tomek osłabł zupełnie i z wielkim trudem, robiąc kilka przystanków po drodze, dotarł z parkingu do głównego monasteru, przekraczając po drodze trzy bramy. No, kawałek do przejścia jest. Warto było się wysilić. Klimat miejsca fantastyczny, zero turystów, budynki klasztorne toną w kwiatach, gdzieniegdzie przemykają czarne postacie mniszek. Sam monastyr przepięknie malowany wewnątrz i na frontowej ścianie zewnętrznej. To dla nas taki przedsmak bukowińskich monasterów. Już jesteśmy zachwyceni!
Nocleg mamy w Curtea de Arges, czyli na początku kolejnej górskiej drogi: Transfagarskiej.
Tomek dziś postanawia zażyć antybiotyki, które zabrał trochę profilaktycznie na ból zęba, który zwykle odzywa mu się na wszystkich wyjazdach… I tym razem na kilka dni przed podróżą, zaczął go pobolewać, więc zgłosił się do lekarza po pomoc. Dostał doksycyklinę, czyli antybiotyk o szerokim spektrum działania. Oby pomogło na jego duszności i okropny kaszel… Wygląda to na jakieś ostre zapalenie oskrzeli… Wieczorem mój małżonek jest kompletnie wyłączony z czegokolwiek, siada na fotelu, owija się kocem i próbuje w tej pozycji zasnąć, bo na leżąco kaszel nie ustaje… Na zmianę poci się i trzęsie z zimna…