Musielismy wstac o jakiejs kosmicznej porze, niemalze w srodku nocy. Markotno nam sie zrobilo, ze musielismy juz z Nara wyjezdzac. Spedzilismy tam 4 noce i to byl bardzo przyjemny czas. Ale ONE na nas czekaly i chcielismy juz szybko do nich jechac! A wlasciwie leciec. Pociagiem do Osaki, potem nastepnym na lotnisko. Peach Airlines (taka ichniejsza tania linia) ma odloty z terminalu nr 2. Tak więc z Terminalu 1 musielismy się przemiescic lotniskowym autobusem i spokojnie moglismy czekac na lot do Naha na Okinawie. Te Peach Airlines dziwne jakies takie troche. No bo w nazwie maja brzoskwinke, a cala szata graficzna rozowa.... Az mi glupio bylo wsiadac do rozowego samolotu, ale co zrobic.... tylko takie dawali :)
Lot byl krotki i nawet nie najgorszy. Ale wyladowalismy przy jakichs magazynach cargo. Czekamy tam gdzie wszyscy nieco zaniepokojeni, bo tasm bagazowych nigdzie nie było widac. Pierwszy raz w życiu spotkalismy się z takim przypadkiem, ze pracownicy lotniska wydawali wszystkim bagaze... recznie! Po jednej, maksymalnie 2 sztuki. Troche to trwalo. Potem wahadlowym autobusikiem dojechalismy do zasadniczej hali lotniska. W Naha mielismy stosunkowo niewiele czasu na dotarcie do portu. Z informacji wczesniej zebranych wynikalo, ze jesli sie nie chce brac taksowki, to najszybszym srodkiem transportu jest kolejka. Nie bez problemow, ale dosc szybko zlokalizowalismy monorail (kolejka jadaca nad miastem po jednej szynie). I zdecydowanie warto bylo te opcje wybrac, bo doswiadczenie ciekawe samo w sobie. Przyjemnie sie tym czyms jechalo, a widoki zza przedniej szyby kapitalne. Jednak czas nam sie kurczyl niemilosiernie. Wysiedlismy na stacji Miebashi, ale jakos ani portu, ani nawet morza nie widac. Musielismy szybko uruchomic tableta z nawigacja i z wywieszonymi jezykami i niezle spoceni (było tu przynajmniej 10 stopni cieplej niż w Narze) dotarlismy doslownie na ostatnia chwile do portu Tomari, skad kilka minut pozniej odplywal ostatni tego dnia prom do Zamami.
Pogoda srednia bardzo, ale widoczki i tak kapitalne! Lodka plynela 60km/h i dosc szybko osiagnelismy wysepki archipelagu Kerama. Krotki postoj w porcie Aka i po kilkunastu minutach bylismy na miejscu. W miejscowosci Zamami na wyspie o tej samej nazwie mielismy zamiar spedzic 3 urocze noce w rajskim otoczeniu. I prawie tak bylo.... Nocleg okazal sie jednak marny bardzo. Pokoj ok, ale toalety mizerne, cale otoczenie kiepskie, brak miejsca do posiedzenia, jakos tak nijako. Ale byl tani.... W Nakajama-Gwa Guest House spotkalismy tez innych Polakow. To bylo niezle, bo przez caly czas w Japonii Polakow nie bylo widac, a na Zamami spotkalismy ich 4 pary. Cale szczescie nasz gospodarz mowil po angielsku. Chociaz to... Dowiedzielismy sie od niego co i jak z plazami, kiedy warto tam byc itd. No bo wlasnie te plaze, a wlasciwie, to co plywalo nieopodal nich bylo naszym glownym celem przyjazdu na Zamami. Po dosc marnej nocy musielismy wczesnie wstac. Przyplyw byl o 6 rano, ale z arranskiego doswiadczenia wiedzielismy, ze jesli bedziemy w wodzie godzine lub dwie pozniej, to wciaz bedzie ok. Pogoda wciaz byla kiepska. Pelne zachmurzenie, o Sloncu można tylko pomarzyc, troche wialo i niezbyt cieplo. Po 15 minutowym spacerze bylismy na plazy juz po 7 jakos. Oczywiscie stroje kapielowe, maski i pletwy. I nikogo wiecej! Jakos mnie to nie dziwilo. Ta chora pora i do tego ta pogoda. Ale ok. Tam bylo pieknie! Sliczna plaza, okoliczne wysepki i morze o pieknym kolorze. Mialy tu tez plywac zolwie!!! Jakos ciezko nam bylo sie zmobilizowac chocby do zanurzenia koniuszka palca u nogi. Zimno. Nieprzyjemnie. Usiedlismy i cieszylismy sie widokiem dookola. Nie wiedzielismy co robic. Ale tylko do momentu, kiedy udalo nam sie wypatrzyc maly lepek zolwia wystajacy nad powierzchnie wody. A wiec byly!!!! To rozwialo jakiekolwiek watpliwosci i 3 sekundy pozniej Danka juz byla w wodzie :) Byly! Wpierw jeden, a potem przyplynal drugi. Piekne, duze, spokojne zolwie, ktore nie zwazajac na nas, swoim zolwim tempem skubaly kepki ziolonych roslinek z dna morza. I to wszystko zaledwie kilka metrow od brzegu. Rewelacja! Siedzielismy w tej wodzie dobrych kilkadziesiat minut cieszac oczy tym fantastycznym obrazem! O to nam chodzilo!!! Jeszcze nigdy nie udalo nam sie plywac z zolwiami. Do wtedy! :) Plan zrealizowany w stu procentach. I juz nam bylo wszystko jedno: wiatr, zimno, pochmurno... to nie problem :) Poczulismy sie cudniej i tym bardziej ochoczo wrocilismy na sniadanie. Oczywiscie na tym noclegu nie bylo nic, chocby mgliscie przypominajacego knajpki (jedynie lodowka i zestaw do parzenia kawy i herbaty w przedsionku prywatnego domu wlasciciela), wiec zjedlismy cos, co udalo nam sie kupic w lokalnym sklepiku za kosmiczne pieniadze. Potem moglismy sie zrelaksowac i odespac zaleglosci. Wioska Zamami srednia. Tak troche po chinsku. Udalo sie ja obejsc wzdluz i wszerz w kilkanascie minut. Kilka knajpek, dwa sklepiki ze wszystkim i z niczym, cala masa firm i firemek oferujacych glownie nurkowania wszelkiego typu, sporty wodne, wycieczki po archipelagu itd. Ale okolica zjawiskowa. Az trudno nam bylo sobie wyobrazic, jak to wszystko musi kapitalnie wygladac, kiedy swieci slonce. Pieknie!! Drugiego dnia pogoda wciaz kiepska. Juz nie skoro swit, ale tez od rana, wybralismy sie na druga plaze. Wczoraj bylismy na Ama Beach, a teraz to Furuzamami. Tym razem spacer 25-minutowy i głównie pod górkę. Ale tez dalismy rade :) Tam nie spodziewalismy sie spotkac zolwi niestety, ale ponoc bardzo blisko brzegu jest kolorowa i bardzo bogata rafa kolarowa. No to naprzod! Maski, pletwy i do wody. I faktycznie. Piekna miejsca, kolorowe rybki, male, duze, z wielkimi ustami, sledziowate, akwariowe itd. Sporo tego! Fale byly wieksze niz poprzedniego dnia i chyba tez chlodniej, ale jak sie bylo w wodzie, to bylo ok. Az sie nie chcialo wychodzic. Po powrocie zjedlismy wyjatkowo niedobre bento. Bento box, to takie pudelko z przegrodkami z roznym jedzeniem na zimno. Moze byc bardzo urozmaicone. Ryz, tempura, warzywa, sushi, miesa itd itd. Generalnie to jest bardzo dobre, bardzo w Japonii popularne i niedrogie. Ale trafilismy chyba jakis trefny sort. Wiekszosc wyladowalo w koszu, a my dalej bylismy glodni. Trzeba bylo sie ratowac jakimis pseudo-bulkami i serkiem. Danusie tego dnia jakos nosilo. Czasami pojawia sie u niej dosc uciazliwy dla otoczenia (czytaj: dla mnie) stan chorobowy, ktory nazywam trzesawka. I wlasnie tego dnia taka trzesawka ja opanowala. Postanowilismy sie rozdzielic. Ona sobie poszla spokojnie zaspakajac ciekawosc, a ja robilem dokladnie NIC i cudnie mi z tym bylo. Danusia do wody nie wskoczyła tylko dlatego, że męczący ją ból ucha stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Zdecydowala sie za to na spacer na pobliskie wzgorza, gdzie trafila na punkt widokowy Takatsukiyama. Ponoc piekna panorama na Zamami i pobliskie wysepki. Okoliczne zatoczki, lasy, plazyczki wcisniete w skaly i takie tam.... Widzialem zdjecia, wiec faktycznie bylo ok :) Tylko ta pogoda. Caly czas padalo.....
Jak wyglodniale wilki czekalismy az otworza restauracyjke Marumiya (ktora z czystym sumieniem mozemy polecic) i zafundowalismy sobie porzadne jedzenie za calkiem normalne pieniadze. Danka jakies tofu i cos tam, a ja normalne curry kurczakowe. Do tego przystawki i piwo. Wszystko pyszne. Biesiadna atmosfere zaklocaly tylko częste wizyty mojej malzonki w toalecie, gdzie pod strumieniem chłodnej wody ukajala wciąż bardzo intensywny bol poparzonej jakieś 2 godziny wczesniej wrzatkiem z termosu reki. Niestety przed nami byla juz ostatnia noc i nastepnego dnia mielismy opuszczac to piekne miejsce. Danka znowu kiepsko spala, bo ponoc chrapalem. Ja nic nie wiem. Wstalismy jakos kolo 8, bo o godz.10 mielismy miec prom powrotny na Okinawe do Naha. Mielismy miec. O dziwo nie padalo. Zszedlem na dol na papierosa i usiadlem sobie przy niby stoliku nieopodal pralki. Taki klimat! A wlasnie - z ta pralka, to tez warto wspomniec. No bo, ze na tym noclegu pralka miala byc do dyspozycji gosci. No i byla. Stala pod taka wiata, w kacie, rury na wierzchu itd, i oczywiscie pranie mozna bylo sobie zrobic. No to, chyba drugiego dnia, zdecydowalismy sie na jej uzycie, bo juz nam sie gacie pokonczyly. Tak. Wszystko ok. Ale ta pralka, to nie dosyc ze jakis kompletny wynalazek z cala masa guzikow i guziczkow, to oczywiscie wszystko w jakze zrozumialym przez nas jezyku japonskim. Ale udalo sie zaczepic jakiegos przypadkowego goscia, ktory ochoczo kilkoma ruchami wszystko ustawil i moglismy pranie zrobic. Ale wracajac do tematu. Ni stad ni zowad, z wioskowego radiowezla (!!!) uslyszec mozna bylo chyba jakis komunikat. I sie zaczelo. Okazalo sie, ze tego dnia wszystkie promy z wyspy Zamami sa odwolane! A my mielismy samolot o godzinie 14 z Naha do Osaki!! To jakies jaja chyba!! Spakowalismy sie w kilka minut. Zero sniadania, zero porannej toalety. Nikt nie wiedzial, co dalej. Ale tutaj uklon w strone gospodarza. Dowiedzial sie, ze z wyspy tego dnia chcialo wyjechac sporo ludzi, wiec lokalni wlasciciele lodek i lodeczek zaczeli sie organizowac, zeby gosci przetransportowac na wieksza wyspe Tokashiki, skad prom na Okinawe mial plynac normalnie. Ok. Ale ten prom mial ruszac o 12, na miejscu mial byc o 13, a my mielismy samolot o 14. Ale nie mielismy wyjscia. Moze jakims cudem sie uda. Prywatna lodka z Zamami ruszyla o 9.30. Bylo calkiem przyjemnie, bo wreszcie wyszlo slonce i z gornego pokladu moglismy podziwiac oszalamiajaco piekne widoki dookola. To bylo fantastyczne! Nawet jakos widmo utkniecia na Okinawie nie macilo sielankowego nastroju na tej lodce. A potem juz szalenstwo w czystej postaci. Po doplynieciu do rybackiego portu na Tokashiki byla niemal walka o miejsca w taksowkach, zeby sie dostac do glownego portu. Potem niecierliwe oczekiwanie na zasadniczy prom. Potem goraczkowe zerkanie co chwile na zegarek. Fale robily sie coraz wieksze, coraz mocniej wialo. Do portu Tomari w Naha na Okinawie dotarlismy o 13.15. Szanse na zlapanie samolotu stopnialy niemalze do zera. Ale postanowilismy sie nie poddawac. Na promie bylismy pierwsi przy drzwiach. Jak wystrzeleni z procy pognalismy do jedynej taksowki, ktora stala przy nabrzezu. Facet robil, co mogl. Szybko i sprawnie dojechalismy na lotnisko. Mielismy 30 minut do odlotu. Cholera! Nie mielismy pojecia, ze odprawa samolotow brzoskwiniowych nie odbywa się z normalnego terminalu, tylko z hal magazynowych. Wlasnie dotarlo do nas, ze samolot do Osaki odleci bez nas...