Taaaak..... juz sama perpektywa pozbawiona koniecznosci wsiadania do japonskiego autobusu napawala nas usmiechem! Ale i tak nie obylo sie bez malej wpadki.
Podrozowanie japonskimi pociagami jest szybkie i wygodne. Dla posiadaczy JR Passu - bez dodatkowych oplat. Wiec wszystko pieknie. Problem pojawia sie w momencie, kiedy trzeba sie przesiasc z kolei panstwowych JR na jakas kolejke prywatna/lokalna, albo odwrotnie. No bo nie tylko trzeba zmienic pociag, kupic bilet, za ktory trzeba zaplacic, to najczesciej jeszcze trzeba zmienic dworzec, a przynajmniej jego czesc. I tak tez bylo tym razem. Z Matsumoto bezproblemowo dotarlismy do Nagano, gdzie musielismy przesiasc sie do elektriczki do Yudanaka. Nasz blad, ze zaplanowalismy wszystko za bardzo na styk i na przesiadke mielismy za malo czasu. Skonczylo sie wszystko tym, ze uciekl nam pociag, biegalismy z bagazami w nie do konca znanych kierunkach, a na koniec nie moglismy sie odnalezc, a obsluga okienka biletowego patrzyla na mnie jak na debila... No coz. Zdarza sie! Koniec koncow, znalezlizmy odpowiednia czesc dworca, odpowiedni peron, kupilismy odpowiednie bilety i wsiedlismy do odpowiedniego pociagu. Z malym poslizgiem.
Do Yudanaki dotarlismy juz po zmierzchu. Nasz klasyczny ryokan byl zaledwie 2 minutki od dworca. Wchodzimy do srodka, a tam kompletne 没有没有! Czyli po naszemu (danusiowemu i mojemu) to znaczy mejo-mejo. A wzielo nam sie to jeszcze z Chin, gdzie ten zwrot slyszelismy bardzo czesto, jesli np o cos pytalismy lub prosilismy. Utarlo sie to w naszym jezyku jako synonim sytuacji z absolutnym brakiem komunikacji. No i tam takie mejo-mejo wlasnie bylo. Nikt nie mowil po angielsku, nie bylo ani jednego napisu po angielsku, zadnej informacji, instrukcji obslugi, nic. Mejo-mejo w pelnym rozkwicie! Ale nic to. Jakos temat ogarnelismy, zaprowadzono nas do pokoju i to poszlo gladko, natomiast z wytlumaczeniem gdzie co jest, gdzie sa lazienki, toalety, onseny szlo juz znacznie gorzej. Probowalismy sie z gospodarzami dogadac co do jutra, ale tez ze skutkiem raczej marnym. Udalo nam sie jednak jeszcze tego samego wieczoru do onsenu wskoczyc! No bo wlasnie. I ryokan i onsen to takie jedne z glownych punktow programu. I faktycznie, ten ryokan okazal sie cudny! Wielki dom, oczywiscie w starojaponskim, tradycyjnym stylu, ze wszystkim, o czym tylko w takim domu mozna pomarzyc. Fantastyczny! Nasz pokoj tez byl kapitalny. Duzo miejsca, maty na podlogach, papierowe sciany z malowidelkami, tradycyjny futon jako lozka, mikro stoliczki itd. Nawet elektryczny piecyk z instrukcja po japonsku. Co do piecyka... Kompletnie nie kumam, jak to mozliwe, ze w kraju tak zaawansowanym i technologicznie i intelektualnie, mozliwe jest cos takiego. No bo prosze sobie wyobrazic: wielki, drewniany dom stojacy bezposrednio na zrodlach geotermalnych z goraca woda, a w domu grzejniki na prad! Ale ok.... ich prad ich woda :) Onsen kapitalny. W domu byly trzy: jeden duzy, koedukacyjny, prywatny; jeden dla panow i jeden dla pan; Ja chcialem isc do tego dla pan, ale Danka mnie zawrocila i wybralismy jednak ten pierwszy. Na wyposazeniu szlafrokczki, reczniki, obowiazkowe pantofle..., szampony, odzywki, mydelka, olejki itd. Dwa spore pomieszczenia, z ktorych pierwsze bylo czyms w rodzaju rozbieralnio/przebieralni, a drugie, to wlasciwe, z prysznicami i basenikiem z goraca woda. Kapitalna sprawa. Woda na tyle wrząca, ze bez dolewania zimnej i ukradkowego otwierania okien z widokiem na wewnetrzny ogrod, nie dawalo rady. Odmoczylismy sie doskonale! Po takiej dawce relaksu juz byla ochota tylko na zimne piwko, ryz na zimno z jakas rybka i spanie na komfortowych matach.
Pobudka nastepnego ranka skoro swit i juz przed godzina 8 bylismy gotowi do wyjscia na spotkanie snieznych malpek. Japonskie makaki czekaly na nas! I tu mile zaskoczenie. Okazalo sie, ze poprzedniego wieczoru facet usilowal nam powiedziec, ze jesli bedziemy chcieli do Jigokudani Monkey Park pojechac kolo 8 rano, to on moze nas tam zawiezc autem w cenie autobusu. No to zostawilismy bagaze i pojechalismy. Z przystanku autobusowego, gdzie nas gosciu zostawil, bylo moze jeszcze ze 30 minut spaceru piekna, lesna, ale zacieniona sciezka do Parku. Bylismy pierwszymi turystami. Mialo to plusy i minusy. Plusy, bo nikt ci sie nie bedzie przed obiektywem krecil. Minus taki, ze tak wczesna godzina, to pora karmienia malpek i raczej zainteresowane sa wyjadaniem wszystkiego, co dostana, niz leniwym wylegiwaniem sie i pozowaniem do zdjec. Tak tez bylo. Na terenie parku z goracymi zrodlami i malpami makakami nie bylo nikogo oprocz nas i goscia karmiacego zwierzaki. Trudno bylo je uchwycic w obiektywie, ale nie poddawalismy sie tak latwo. Czerwone twarze, jakby ludzkich starcow, byly niezwykle fotogeniczne. Spedzilismy tam ponad godzine. Zaczeli docierac kolejni turysci. A malpy nic, tylko jadly. Najgorsze jest to, ze wcale nie chcialy siedziec w tych goracych zrodlach. Wrecz unikaly wody, jakby sie jej baly. A caly bajer mial wlasnie na tym polegac, ze one sie wyleguja w tych zrodelkach i wygrzewaja malpie cialka. Ale to niestety nie byla zima. Wiec ani sniegu dookola, ani moczenia tylkow. Wiedzielismy, ze nie będzie sniegu, ale myslelismy, ze chociaz beda się plawic w goracej wodzie. A one jedynie ja pily.... I to otoczenie niestety. Moze w czasie zimy to inaczej wszystko wyglada, bo teren dookola obsypany jest sniegiem, a malpy w snieznych czapeczkach siedza w cieplej wodzie. Teraz jednak okolica kiepska bardzo. Fragmenty betonowych konstrukcji, rury, kable, drewniane deski... troche jak plac budowy :( Ale makakom to chyba nie przeszkadzalo! Generalnie to miejsce trzeba odwiedzac w sniezna zime i tyle. Teraz juz to wiemy. Nic to. Nie wszystko zawsze musi byc super.
Juz kolo poludnia, po sushi i tempurze w yudanackiej knajpce, siedzielismy w lokalnym pociagu do Nagano. Tam - jak starzy bywalcy tego dworca - bez problemu przesiedlismy sie do kolejnego pociagu, ktory zawiozl nas do Nagoja. W Nagoja czekal lsniacy i szybki shinkansen.