Chyba po raz pierwszy nam się cos takiego przydarzyło. Zazwyczaj staraliśmy się odwiedzać miejsca, w których nas jeszcze nie było, a tym razem zafundowaliśmy sobie odwiedziny na wskroś sentymentalne:)
W 2004 roku, po tym, jak PL dumnie wkroczyła do UE, natychmiast wyjechaliśmy za chlebem do Irlandii. Pracowaliśmy tam okres ciążowy, czyli bite 9 miesięcy. Danka zmieniła w trakcie pobytu pracę na trochę lżejszą, jednak ja uparcie tkwiłem cały czas na farmie ostryg, co było jedną z najcięższych i najnieprzyjemniejszych prac w moim życiu... Fakt faktem, że o ostrygach dowiedziałem się bardzo wiele, nauczyłem się je przyrządzać, odróżniać itd. Udało nam się też zaoszczędzić na naszą pierwszą podróż do Azji. Ale o tym już wspominałem...
Po 10 latach tam wróciliśmy!:)
Odszukaliśmy dom, który wynajmowaliśmy, pospacerowaliśmy plażą przy hotelach, w których pracowała Danka, zrobiliśmy zakupy w tym samym markecie, skorzystaliśmy z toalety tej samej biblioteki, w której - tak samo jak 10 lat temu - wciąż przy tych samych stanowiskach klienci korzystają z internetu... Na głównym placyku miasta weszliśmy to tej samej co zwykle knajpki o dźwięcznej nazwie Local Bar, usiedliśmy w tym samym miejscu (zwanym Drinkers Corner...), wypiliśmy tak samo pysznego guinnessa, lanego z tą samą starannością przez tego samego gościa.... rewelacja!!
Nie bez kłopotów, ale ostatecznie udało nam się odszukać farmę ostryg z pełną przyczepą świeżo wyciągniętych z zatoki ostryg i miejsce, w którym wjeżdżało się traktorami do morza.... Ech... coś tak jakoś ckliwo nam się zrobiło....