Tak skutecznie zagrzebalismy sie w spiworach, ze spimy fantastycznie.
Bezproblemowo dojezdzamy do tej samej drogi glownej co dnia poprzedniego. Lapiemy lokalny autobus do Warzazatu. Duze miasto. Tubylcy przyjazni, zagaduja, chca pomagac. Spotykamy nawet nauczyciela angielskiego:-) Autobus do Skoury. Wysiadamy w jakiejs dziurze niedaleko kazby Amerhidl. Zaczepia nas jakis gosciu, u ktorego zostawiamy bagaze, pozyczamy rowery i razem jedziemy na objazd okolicznych kazb i gaju palmowego. Ludzie uprawiaja swoje marne poletka, wokol ruiny kazb, niektore sa ladnie zdobione. W oddali przecudowne gory! Co chwile zsiadam z roweru, zeby robic foty. Jest cieplutko. Fundujemy sobie obiad na dachu "naszego" hotelu-przechowalni. Najlepszy tadzin jaki jedlismy, przyrzadzony ze swiezych warzyw z okolicy.Do tego pachnaca rozmarynem salatka z pomidorow, cebuli i swiezych ziol.
Za cala "usluge" naszych gospodarzy, lacznie z rowerami, placimy 140Dr. Nie tanio, ale warto.
Wychodzimy na stopa i prawie od razu lapiemy bezplatnego stopa do Boumalne de Dades! Pustynia i gory, gliniane domki z bialymi naroznikami dachow, mnostwo meczetow. W aucie arabska muzyczka. Sympatyczni ludzie, slaba mowia po angielsku, ale probuja zagadywac. Podwoza nas pod sam hotel Bougafer. Najtanszy nocleg w Maroku, za mala dwojke placimy 80Dr. Oddzielnie pokoj wspolny do posiedzenia. Niestety toalety obskurne,a w rownie obskurnym prysznicu(wszystko na korytarzu) brak cieplej wody.