Rano na dworcu autobusowym wyglada na to, ze bez problemu kupilibysmy blilety. Na szczescie duzo nie przeplacilismy.
Po drodze mijamy brzydkie brudne przedmiescia Marrakeszu, jakies pola golfowe, potem wjezdzamy w gory- najpierw zielone z sosnowym lasem, potem gole. W oddali pojawiaja sie osniezone szczyty Atlasu Wysokiego:-) Na jednym z przystankow cwicze sie w targowaniu. Zbijam cene z 250 do 40Dr za zolwia z jakiegos gorskiego mineralu. Fajnie przywiezc choc jedna pamiatke z podrozy:-) Gosc zna kilka slow po polsku!
Mijamy kilka kapitalnych wiosek z glinianymi domkami, czasami sterczy gdzies jakis meczet.
Po 4,5h wysiadamy przy glownej drodze. Autobus jedzie dalej do Warzazatu, a my chcemy zobaczyc slynna kazbe, znana nam ze zdjec. Taxi za 30Dr dojezdzamy na miejsce. Nocleg w Ksar Hotel. Jestesmy jedynymi goscmi, bo nie ma sezonu. Generalnie rewelka, tylko w nocy mamy sie przekonac , ze przyjemne w dzien temperatury(na krotki rekawek) spadaja ponizej zera i nieogrzewane pokoiki w domach z gliny nie sa specjalnie przyjazne...
Jemy cos z naszych zapasow i idziemy zwiedzac kazbe. To jest to! Tu krecono filmy tj."Gladiator". Pomijajac "przewodnikow" i "zyczliwych", lazenie po kazbie jest czysta przyjemnoscia. Za wstep placimy 10Dr. Potem jakas kobieta zaprasza nas do swojego domu(na terenie kazby). Mowimy, ze nie mamy pieniedzy.Ona macha reka, pokazuje wnetrze, swoje zwierzeta itd. Oczywiscie na odchodne wystawia reke. My odchodzimy dziekujac za pokazanie domu. Jest wsciekla. Zawsze to samo. Nienawidzimy takich datkow na sile i wbrew wczesniejszym ustaleniom.
Odnosnie samej kazby odsylam do fotek:-)
W ogole to jest w Maroku jest problem w porozumiewaniu sie. Marokanczycy jak widza bialego, to od razu zakladaja, ze ten wlada francuskim przynajmniej tak jak oni. Tu conajmniej w podstawowym zakresie wszyscy parlaja, i dzieciaki i starsi. A angielski to dla znakomitej wiekszosci mniej wiecej to samo co dla nas chinski. Pozostaje mowa ciala:-)
Wieczorem gosc z hotelu szykuje nam kapitalna tadzinowa wyzerke, ktora spozywamy samotnie w wielkiej restauracji. Jest drogo, ale napychamy niespostrzezenie kieszenie pieczywem. Bedzie na sniadanie do dzemu:-)