Za to Celestun jest takim miejscem, gdzie chciało by się spędzić kilka leniwych dni. Spokojna wioska rybacka z jedyna atrakcją turystyczną w postaci wycieczek do Rezerwatu Biosfery Rio Celestun. I z tą atrakcją był jeden kłopot... Wiedzieliśmy, że na Jukatanie są przynajmniej 2 miejsca, gdzie można oglądać spore kolonie flamingów. To drugie to Rio Lagartos. Ale logistycznie padło na Rio Celestun. No i chyba nie był to najlepszy wybór... A może po prosu mieliśmy pecha. Bo z całej kolonii ukazał nam się JEDEN samotny flaming. Jak można się domyślić, nie był to szczególnie imponujący widok, jeśli nie powiedzieć, że mocno rozczarowujący. Poza nim, widzieliśmy wprawdzie sporo pelikanów i trochę innych gatunków ptaków, krokodyle, tajemniczy las namorzynowy, ale nic z tych rzeczy nie było warte kilkugodzinnej jazdy w tą i z powrotem z nieszczęsnej Meridy - żebyśmy choć zaplanowali nocleg w Celestun! Na dodatek łódka, która większą część trasy przepłynęła po morzu, skakała na falach jak szalona i czuliśmy się na niej jak w samochodzie bez amortyzacji, jadącym po baaardzo wyboistej drodze... W rezultacie cztery litery zostały ostro poobijane, a ręce nadwyrężone od kurczowego trzymania się łódki. Jeśli ktoś jednak skusiłby się na Rio Celestun (ogólnie to ładne miejsce, a przy odrobinie szczęścia - tak przynajmniej wynika z folderów reklamowych - można zobaczyć dużą kolonię dostojnych, różowych flamingów:-)) niech koniecznie startuje łódką Z MOSTU, a nie z wybrzeża!!! Tym sposobem oszczędzi sobie dodatkowych "atrakcji" w postaci poobijanych czterech liter.