Nasz meksykański szlak ze względu na ograniczony czas biegł raczej udeptanymi, turystycznymi szlakami. A więc: San Christobal de Las Casas, czyli słynne indiańskie miasteczko. Nie ma problemu z noclegiem, jest spory wybór niedrogich hosteli czy hotelików. Wybieramy Hotel Fray Bartolome de las Casas - pokoje dość ponure, ale przyjemne, zielone patio, gdzie można posiedzieć i ogólnie cisza.
Po pierwsze cenimy sobie rześkie, górskie powietrze, w odróżnieniu od tropikalnej duchoty Jukatanu. Miasteczko jest klimatyczne, przyjemne, warte zatrzymania się, poszwendania po straganach w poszukiwaniu jakiegoś wyrobu tutejszego rzemiosła (my skusiliśmy się na kilka ciuszków, biżuterię z pestek kawy dla rodzinki i hamak:-)). Miasteczko słynne jest przede wszystkim z przepięknych wyrobów tkackich.
Warto wdrapać się na jakąś górkę dla ładnych widoczków (np. Cerro de San Christobal), warto posiedzieć na placu pod katedrą i poobserwować miejscowych, kolorowych Indian, warto przypatrzeć się wspaniałym rzeźbieniom, które pokrywają fasadę kościoła Santo Domingo. Oczywiście, jest turystycznie. Ale miło:-)
Można tez spróbować lokalnej kawy (dość lurowata) i ewentualnie przespacerować się do Muzeum Medycyny Majów - choć temat z pewnością jest bardzo interesujący, tego miejsca akurat specjalnie nie polecamy, szczególnie, jeśli ktoś nie włada swobodnie hiszpańskim - muzeum sprawiało wrażenie raczej zaniedbanego i poza filmem w języku angielskim, wszystkie podpisy pod eksponatami były tylko po hiszpańsku.
Bardzo polecamy za to wypad do pobliskiej wioski San Juan Chamula, gdzie można zajrzeć do słynnego kościoła..., gdzie miejscowi Indianie w katolickim kościele odprawiają dziwne rytuały (łącznie ze składaniem ofiar ze zwierząt), a w niedzielę na placu odbywa się lokalny targ. My wprawdzie trochę się spóźniliśmy:-(, bo targ zdążył się już zwinąć i zostały jedynie stoiska z pamiątkami dla turystów, a kościół był raczej pustawy, ale... i tak wrażenie jest niesamowite. Wnętrze pogrążone jest w półmroku, cała podłoga usypana sosnowymi igłami, ściany oblepione obrazami świętych. Co kilka metrów ktoś na stojąco czy klęcząco mamrocze jakieś modlitwy przed zapalonym na podłodze szeregiem świec. Nie ma ławek jak w zwykłym kościele. Turyści mogą wchodzić do środka, po uiszczeniu jakiejś symbolicznej opłaty, ale nie mają pozwolenia na robienie zdjęć. Miejscowi mężczyźni paradują w futerkowych kamizelkach, a kobiety w spódniczkach z tej samej owczej wełny i w kolorowych, wyszywanych bluzkach.
Do San Juan Chamula można bez problemu dostać się lokalnym minibusem, jedynie może trochę problemu sprawić znalezienie właściwego przystanku. Ale dla chcącego...