Po dobrej kawie i śniadanku ruszamy podbijać Yosemite Valley. Zapowiada się najzimniejszy dzionek od wiosny... Około 12 stopni. Zostajemy więc w kurtkach i czapkach.
Spacerujemy po uroczych, widokowych łąkach, gdzie nie spojrzeć, tam górskie szczyty, leniwie płynące potoki i zieleń drzew. Nieśmiało liście niektórych z nich przybierają już jesienne barwy. Wychodzi nawet słoneczko.
Wiosną, główną atrakcją parku, oprócz gór oczywiście, są liczne i obficie płynące wodospady. Jesienią, jedyne które można zobaczyć - w postaci cienkich strużek wody - to Bridalveil (wody jest tak mało, że zdmuchuje ja wiatr i momentami wcale nie płynie w dół...) oraz Vernal i Nevada Falls (które oglądamy z Washburn Point i Glacier Point). Wiedzieliśmy przed wyjazdem, że to nie jest pora roku na podziwianie majestatu wodospadów. Chcemy za to zbliżyć się do legendarnego El Capitana. Wprawdzie można go zobaczyc z wielu miejsc w dolinie, my jednak mamy zamiar podejść pod niego i dotknąć magii...
Nie jest to trudny szlak, ale trzeba trochę podejść przez las. Jest kilka różnych ścieżek. Ze skalnego monolitu zwisa jakaś lina, a więc coś się tam w górze dzieje! Patrząc z dołu na szczyt, można sobie lepiej wyobrazić, jakim wyzwaniem musi być wdrapanie się na górę! Później, już z większej odległości, udaje nam się zaobserwować przez lornetkę zawieszone gdzieś w połowie ściany namioty i dwóch wspinaczy.
Wracamy posilić się na kemping, po drodze zakupując drewno (jest zakaz zbierania samemu, ogarniamy sobie tylko sami podpałkę) i drogie, ale ładnie wyglądające kiełbaski z serem na wieczór (wybór jest niewielki, sklep w Yosemite Village nastawiony jest bardziej na sprzedawanie pamiątek, zakupuję sobie też T-shirt z nioedźwiadkiem ;-)). Chociaż raz trzeba uruchomić kempingowe palenisko, a to nasza ostatnia noc! Ogień przyda się też do rozgrzania zmarzniętych kości.
Późnym popołudniem kierujemy się w stronę Glacier Point - punktu widokowego znanego ze spaktakularnych zachodów słońca. Niebo niestety dość mocno zachmurzone. Droga wije się stromo pod górę, po drodze stajemy też na Washburn Point, skąd też jest cudowna panorama (jednak nieco mniej rozległa niż z Glacier Point). Szczególnie imponująco prezentuje się stąd Half Dome i wodospady.
Parking na Glacier Point jest spory i na szczęście nie ma kłopotu ze znalezieniem miejsca parkingowego. Ścieżka na punkt widokowy wiedzie koło nieczynnego hotelu - jaka szkoda, że nie ma tam schroniska, gdzie można by kupić gorącą herbatkę czy czekoladę! Jesteśmy pod wielkim wrażeniem widoku. Pięknie widać stąd całą dolinę Yosemite, łącznie z naszym kempingiem, no i Half Dome, wodospady i otaczające je inne szczyty. Na zachód słońca nie ma jednak sensu czekać, za dużo chmur. A na kempingu czekaja kiełbaski i gorąca herbata...
Tomek rozpala grilla, ja w tym czasie szykuję herbatę do termosu i sałatkę. Co za uczta! Kiełbaski warte były na szczęście swej ceny, ale mimo szczerych chęci nie dajemy rady spałaszować wszystkich... Co chętnie uczynimy dnia następnego, nawet na zimno.
Niedźwiadki wciąż trzymają się z daleka. Żyje ich tu wciąż 300-500 sztuk. Zbadano niedawno skład misiowej diety i okazało się, że już w bardzo niewielkim procencie jest to ludzkie jedzenie. Zadowalają się jagodami, orzechami, żołędziami, trawami i owadami. W porównaniu z latami 80-tymi i 90-tymi, kiedy to rangersi musieli często interweniować z powodu ataków na ludzkie obozowiska, teraz, dzięki skrzyniom na jedzenie, prawie się to nie zdarza. Dobra robota!