Nocleg planujemy w Goosenecks State Park. Nie mamy rezerwacji, ale nie przewidujemy kłopotów z miejscem. Dojeżdżamy do budki, płacimy 5 dolarów i rozbijamy się na jednym z kilku miejsc namiotowych (każde ma stolik i palenisko jak zwykle; jest też zbiorcza toaleta bez wody, więc zapaszki tam są dośc specyficzne...). Oprócz nas stoją jeszcze dwa kampery. Za chwilę pani z budki nas woła, że skasowała nas za wstęp na punkt widokowy, a nie za kemping, więc musimy jeszcze piątkę dopłacić. Nadal jest bardzo tanio, ale też warunki bardzo podstawowe. Za to... co to za miejscówka! Parę kroków od namiotu mamy widok na zakola rzeki Kolorado. Po zachodzie słońca (które niestety nie rozświetla w żaden sposób kanionu), na niebie pojawiają się tysiące gwiazd. Pod tym względem jeszcze piękniej, niż w Joshua Tree N.P.!
Z tej zmiany czasu przy zmianie kontynentu z Europy na Amerykę Północną jest taki pożytek, że naturalnie budzimy się wcześnie rano, więc pobudka na wschód słońca nie jest problemem (a normalnie jest...). Wychodzę więc z namiotu kawałek poza obozowisko (po nas rozbiły się jeszcze 2 namioty). Jestem zupełnie sama i jakiś zabłąkany zajączek. Wschód jak wschód, za to zakola San Juan River z zabarwionymi na czerwono od góry skałami, prezentują się piękniej, niż wczoraj.
Dziś przemieszczamy się do Moab. Nasza sąsiadka z namiotu obok namówiła nas do pojechania skrótem, widokową trasą przez Valley of Gods. I to był super pomysł! Droga jest bardzo podrzędna na mapie i poza krótkim fragmentem, gdzie nie ma asfaltu, nawierzchnia jest całkowicie bez zarzutu. Za to te widoki! Jesteśmy tu zupełnie sami, przestrzeń dookoła aż onieśmiela. Gdzieś tam daleko wije sie serpentyna drogi, różnego typu górki i ostańce wypełniają krajobraz.