Dziś panowie mają lenia. Po śniadaniu zalegają z powrotem w łóżkach. Aura na zewnątrz nie zachęca do aktywności, ale na popołudnie zapowiada się poprawa pogody.
Kiedy przestaje lać, idziemy z siostrą do starego centrum Kabelvag. To najstarsza miejscowość na Lofotach. Ładne, drewniane, kolorowe domy. Okna większości z nich ozdobione są falbankami, które nic nie zasłaniają, ale nie o to tu chodzi. Ciekawym elementem ozdobnym są też naklejki ptaków na ścianach budynków mieszkalnych. Absolutnie wyjątkowy jest przystanek autobusowy w centrum, osłonięty długim rzędem starych nart. Bardzo ciekawe są też „budki” dla skrzynek pocztowych, często ozdobne drewniane konstrukcje, osłaniające mieszkańców przed deszczem i wiatrem, kiedy to sięgają po swoje listy. Same skrzynki też często są w jakiś sposób ozdobione (tego typu budki napotykaliśmy podczas całego wyjazdu). Spacerujemy do przystani, trochę się przejaśnia i mamy ładny widok na okoliczne wysepki. Zaglądamy też do Lofoten Glass, czyli małego warsztatu-sklepiku, gdzie wyrabia się szklane cudeńka. Szkoda tylko, że ceny powalają z nóg...
Po lunchu i kawce wyruszamy na podbój Lofotr Viking Museum w miejscowości Borg. To jest fajne na Lofotach, że spokojnie można spać w jednym miejscu i z tej bazy robić wypady w różne miejsca, nie przejeżdżając setek kilometrów. Muzeum Wikingów też nas nie rozczarowuje. To spory kompleks, którego największą atrakcją jest zrekonstruowany długi dom Wikingów. Można wczuć się w klimat dawnych czasów, podpatrzeć rzemieślników przy pracy, podziwiać ciekawe przedmioty, ozdoby czy stroje. Jasne, jest to miejsce bardzo turystyczne, ale nie zmienia faktu, że jest po prostu ciekawie :-)
O dziwo wychodzi nam nawet słoneczko, więc udajemy się do przystani, zobaczyć łodzie Wikingów. I akurat załapujemy się na wycieczkę łodzią, w cenie biletu! Szybko wdziewamy kamizelki ratunkowe, pakujemy się na łódź, zapełnioną już innymi turystami i czekamy, aż popłyniemy. Siedzimy w pierwszej ławce. Naprzeciwko nas współczesny Wiking (jak sam siebie nazywa) zaczyna wykrzykiwać komendy i powoli dociera do nas, że to my mamy chwytać wiosła i sami sobie zdobić przejażdżkę! Jako, że przy naszej ławce są 2 wiosła, a siedzimy tam we czwórkę, robimy chłopakom miejsce i dajemy im się wykazać siłą i gracją przy prowadzeniu łodzi ;-) Ja w tym czasie konwersuję sobie z naszym Wikingiem, który ma dziewczynę wrocławiankę.
Jakieś 20 minut drogi od muzeum w miejscowości Gravdal leży czerwony drewniany kościół w Buksnes - jeden z najciekawszych obiektów sakralnych na Lofotach (poza tym wyróżnia się katedra w Kabelvag, do której wstęp jest płatny). Na parkingu jakiś dziki tłum i okazuje się, że a chwilę ma się odbyć tu koncert fortepianowy i kościół jest na razie zamknięty. Oglądamy tylko z zewnątrz.
Zachęceni poprawą pogody jedziemy dalej, zobaczyć jedną z najciekawszych wiosek rybackich – Nusfjord, która w całości traktowana jest jako muzeum etnograficzne i w związku z tym wstęp jest płatny. Na szczęście po godzinie 18 budki z biletami się zamykają :-) O tej porze dnia niewiele sie tu dzieje, ale spacer po pomostach z przyklejonymi doń rorbu i łódkami, nawet przy znów przekropnej i zachmurzonej aurze, jest całkiem przyjemny. W słoneczny dzień musi tu być przepięknie! Sam fiord jest monumentalny.
Pod koniec dnia (przynajmniej tego aktywnego) podjeżdżamy jeszcze pod Flagstad Kirke - kolejny drewniany kościółek – z nadzieją, że może tym razem uda się zajrzeć do środka. Niestety jest za późno, ale robimy sobie spacerek po cmentarzu w niesamowitej lofociańskiej scenerii :-) Rzut beretem stąd znajduje się ładna plaża Ramberg, gdzie robimy sobie ostatni przystanek. Zbieramy trochę muszelek i podziwiamy złowrogo-malownicze chmury. Przynajmniej nie pada!