Na dziś w planach od rana odwiedzenie słynnych rysunków naskalnych w Alcie. Wykonane przez myśliwych i zbieraczy, w liczbie prawie 6000! Datowane na 6200 do 2000 r. p.n.e. Pierwsze odkrycie petroglifów nastąpiło jesienią 1973 roku.
Rysunki są swoistą galerią pod gołym niebem. Obejrzymy podobizny zwierząt, ludzi, sieci rybackie, łodzie, łuki, scenki z życia codziennego… Dla łatwiejszego oglądania rysunki poprawiono czerwoną farbą i trzeba przyznać, że to był niezły pomysł. Niektóre zostawiono w oryginale i trzeba się nieźle wysilić, żeby je dostrzec.
Oglądamy tylko część z tego, co oferuje to magiczne miejsce, z braku czasu. Można by tu spokojnie spędzić pół albo i cały dzień! Rysunki zgrupowane są w kilku miejscach na sporej przestrzeni.
Zaglądamy do tamtejszego muzeum. W niewielkim muzeum zobaczymy, w jaki sposób powstawały petroglify i jak wyglądało życie Saamów.
Mamy do przejechania 2 razy po 236 kilometrów (na Nordkapp i z powrotem), czyli jest co robić!
Pogoda wciąż dopisuje. Krajobraz za oknem robi się z każdym kilometrem bardziej surowy, lasy stają się karłowate, żeby w końcu w ogóle zniknąć. Co jakiś czas obserwujemy stadka reniferów. W pewnym momencie łapie nas ulewa, ale dość szybko ją mijamy i na Nordkapp wjeżdżamy przy całkiem sprzyjającej aurze.
Turystów i wszelkiej maści podróżników, w kamperach, autach osobowych, na motocyklach i rowerach jest tu całe mnóstwo, ale teren jest spory i jakoś nie przeszkadzamy sobie wzajemnie. Każdy ma szansę na fotkę przy słynnym globusie. Niesamowite, że tu jesteśmy! Zdajemy sobie sprawę, że prawdziwy Przylądek Północny znajduje się jakieś 4 kilometry od tego turystycznego miejsca, ale nie mamy czasu na tak dokładne eksplorowanie okolicy, no i pogoda robi się dość niepewna… Nie płacimy za zwiedzanie Centrum Turystycznego (North Cape Hall), co mogło by być ciekawe, ale nie jestem pewna czy warte kolejnych norweskich koron (310 = 25 funtów na osobę; płatny jest też parking). Robimy sobie tylko mały spacerek wzdłuż klifów i podziwiamy ładne widoczki.
W drodze powrotnej zaglądamy jeszcze do wioski rybackiej, która szczyci się, że jest niby najbardziej na północ wysuniętą wioską rybacką na świecie (a co z Grenlandią chociażby? Chyba, że chodzi o stały kontynent). Piszę tu o miejscowości Skarsvag. Kiedy tu docieramy, zaczyna już regularnie padać. W wiosce działa polska baza wędkarska North-Star. Oglądamy trofea – ogony ryb, rozwieszone w jakiejś szopie… Lokalne przetwórnie, do których trafiają łowione wokół przylądka dorsze, produkują z nich saltfisk – solone ryby, uważane za jedne z najlepszych w świecie. Próbowaliśmy zakupić, niestety się nie udało. Zaglądamy też na lokalny cmentarz – takie nasze małe zboczenie. Pierwotnie planowaliśmy przejść się także do formacji skalnej Kirkeporten – Wrota Kościelne, niestety deszcz skutecznie nas od pomysłu odwiódł.
Szczęśliwie docieramy do naszej bazy Alta River Camping. Jesteśmy zmęczeni, ale pełni wrażeń.