Musze przyznać, że dość mnie to zaintrygowało: skąd wzięli się tu Polacy?
Za Wiki: „Pierwsi Polacy osiedlili się na Bukowinie w okresie rządów w Polsce Kazimierza III Wielkiego. Większość Polaków przybywających na te tereny po 1774 migrowała w poszukiwaniu pracy. W 1792 r. 20 rodzin górniczych z Bochni i Wieliczki przybyło do Kaczyki (Cacica), gdzie rok wcześniej uruchomiono kopalnię soli. Kolejna fala imigrantów pojawiła się w pierwszej połowie XIX wieku, głównie górali (…). Jeszcze w 1834 r. 30 rodzin z Hlibokiej założyło Nowy Soloniec. Wiosną 1836 r. 16 rodzin z Kaliczanki założyło Pleszę (później dołączyło do nich kilkanaście rodzin z Tereblesztów). W 1837 r. 40 rodzin ze Starej Huty Krasnej założyło Pojanę Mikuli w dolnej części doliny Humoru, której część górną zajęło 40 rodzin Niemców sudeckich”.
Odwiedziliśmy trzy polskie wsie: Nowy Soloniec, Pleszę i Kaczykę.
W tej pierwszej pospacerowaliśmy po cmentarzu, gdzie najbardziej dominującym nazwiskiem jest: Zielonka. Widzieliśmy nowoczesny Dom Polski i dwa sklepiki z mydłem i powidłem. Czy spotkaliśmy Polaków? Jak najbardziej! Kilkoro w sklepiku. Napotkany kawałek dalej starszy pan i jego córka okazali się rozmowni i bardzo przyjaźni. Pan trzymał się cały czas płotu, bo gdzieś odrzucił swoją laskę, o co co jakiś czas upominała go córka. Zagadałam najpierw nieśmiało:
- Polacy?...
-A jakże, Polacy!
Z przyjemnej pogawędki dowiedziałam się, że wioski odwiedza sporo turystów, głównie poprzez Dom Polski. Na stałe mieszkają tu sami Polacy, poza leśnikami. Nauka w szkole odbywa się po rumuńsku, ale dzieci mają kilka godzin polskiego w tygodniu. Mili państwo mieszkają tu całe życie, ale nie umieją mówić za bardzo po rumuńsku, „bo to trudno tak nauczyć się obcego języka”. W miejscowym kościele msze odbywają się po polsku. Dzieci miłej pani – już dorosłe – rozjechały się po świecie. Córka w Norwegii, syn w Niemczech (albo odwrotnie). Młodzi wyjeżdżają masowo, szukać łatwiejszego życia zagranicą. Na moje zachwyty o zielonym sielskim krajobrazie i spokojnym życiu, odpowiadają, że tak to tylko ładnie wygląda, jak ktoś przyjeżdża na chwilę. Tak naprawdę to życie tu jest trudne i wciąż brakuje na wszystko pieniędzy.
Od miłego państwa dowiedzieliśmy się, że nieprzejezdna jeszcze niedawno droga z Nowego Solonca do Pleszy jest po naprawie i że nawet naszym osobowym autem bez problemu damy radę.
Mieli rację. Droga jest gruntowa, ale jak najbardziej przejezdna. Droga, jak i sama wieś, położona na górce, skąpane są w gęstej mgle. Wielka szkoda, bo podobno rozpościerają się stąd ładne widoki. Nie spotykamy tu żywej duszy. Mijamy polski kościół i kilka drewnianych, zdobionych domów.
Na koniec Kaczyka. Pierwotnie nie miałam w planach odwiedzania tutejszej kopalni soli, ale jakoś chyba przez tą mgłę, zachciało mi się zejść pod ziemię. Piszę tu w pierwszej osobie, bo Tomek – astmatyk, na dodatek jeszcze nie do końca wykurowany po chorobie - ma ochotę odpocząć i obawia się oparów nafty, którą wysmarowane są schody kopalni. W tej wsi Polacy nie stanowią większości. Wprawdzie na kościele są polskie napisy, ale w kopalnianej kasie pracują Rumuni.
Budynek z zewnątrz brzydki. Kupuję bilet i schodzę samiuteńka po schodach w dół. Później spotykam innych turystów, ale pierwsze wrażenie jest dość dziwne. Najpierw wita mnie Jezus na krzyżu, no i szybko do moich nozdrzy dociera charakterystyczny zapaszek: nafta. Podobno dobrze konserwuje drewniane schody. Jak można wyczytać z tablicy informacyjnej (po polsku), kopalnia zaczęła powstawać w 1971 roku i ma 3 poziomy. Pierwszy i drugi to trasa turystyczna o długości ok.500m, a trzeci służy nadal wydobywaniu soli. Najpierw po 150 stopniach schodzi się do kaplicy św. Barbary, potem kolejna mała kapliczka. Długie korytarze, na ścianach gdzieniegdzie widać sól. Dochodzę do dużego boiska, które nieco mnie zaskakuje…Po tylu godzinach pracy pod ziemią, jeszcze uprawiać tu sporty? Jest tu też sala balowa i małe muzeum. Całość całkiem ciekawa, ale na pewno mniej spektakularna, niż Wieliczka. To jej taka młodsza, brzydsza siostra…
Smrodek nafty utrzymuje się na moich ubraniach jeszcze następnego dnia.
W kilku miejscach w okolicy można zobaczyć tablice reklamujące Muzeum Jajek. To dość intrygujące. Lokalna artystka zgromadziła malowane lub dekorowane jaja/pisanki z całego świata. Kusi mnie, żeby to miejsce odwiedzić. Nie mamy wiele czasu, ale na koniec dnia udaje nam się zlokalizować muzeum w Vama. Jaj jest 7 tysiecy… w 22 gablotkach na niewielkiej przestrzeni. W cenie 10 lei dostaje audio-guide i mogę rozpocząć zwiedzanie. Opisy są na tyle szczegółowe, że muszę, z braku czasu, darować sobie oglądanie wszystkiego krok po kroku, a jedynie pobieżnie oglądam kolorowe cudeńka. Mam pecha, bo w tym samym czasie w muzeum przebywają dwie wycieczki autokarowe… Warto tu wpaść, ale warto zarezerwować sobie więcej czasu na zaznajomienie się z tematem! Panie z muzeum objaśniają też techniki zdobienia i miejscowe tradycje wielkanocne.