Na La Graciosa płyniemy pierwszym promem z Orzola i wracamy ostatnim (trwa to ok. 20 minut i kosztuje 20 euro w 2 strony). To takie minimum, żeby coś na wyspie zobaczyć. A to coś to przede wszystkim idylliczne plaże, do których można dojść pieszo albo dojechać wypożyczonym rowerem (piach!) albo wypożyczonym jeepem. Zdecydowaliśmy się na pierwszą opcję. W Caleta del Sebo, czyli w miejscowości, do której dobija prom, jest jedyna szansa na zaopatrzenie. Zakupujemy przede wszystkim napoje. Mega ciekawa to miejscowość, gdzie drogi są tak samo piaszczyste jak plaże... W związku z powyższym, nie widać tu normalnych samochodów, tylko terenowe. Mieszka tu podobno na stałe ok 500-600 osób. Wielu z nich podobno nigdy nie opuściło wyspy, a żyje głównie z rybołówstwa i turystyki. Trochę nie chce mi się w to wierzyć jednak...Dzieciaki w wieku szkolnym przebywają w ciągu tygodnia na Lanzarote, zjeżdżając do domu na weekendy i wakacje. Lekarz przybywa na wysepkę raz w miesiącu, a wszelkie nagłe wypadki obsługuje helikopter albo ambulans, który podjeżdża pod przystań promową.
Ruszamy wzdłuż wybrzeża. Po drodze mijamy darmowe pole namiotowe. Całkiem sporo amatorów kempingu pod gwiazdami. Baza to bardzo prosta, ale ponoć są toalety (bez papieru toaletowego) i prysznic z zimną wodą. Trzeba się tez zapisać z góry, bo limit to 200 osób. Oprócz kempingu, są też pokoje na wynajem i pensjonaty.
Na pierwszą plażę – Playa Francesa – docieramy jako pierwsi tego dnia (ok. pół godziny marszu). Wow! Jak pięknie! I na powierzchni i pod wodą. Strasznie żałujemy, że nie mamy aparatu do zdjęć podwodnych. Po prostu bajka.
Żar leje się z nieba. Po krótkim pikniku i wyschnięciu, maszerujemy na kolejną plażę – Playa de la Cocina. Jakieś kolejne 15 min spaceru. Jeszcze większe WOW! Plażyczka pod wielką czerwoną skałą jest po prostu prześliczna, a ilość przeróżnych rybek chyba jeszcze większa, niż w poprzednim miejscu. Amatorów plażowania/snorkelowania wciąż niewielu, choć z czasem troszkę się zapełnia. Gorąco robi się już konkretnie, a cienia zero. Tomek ma dość i zarządza odwrót.
Jest ciężej niż w tamtą stronę, bo męczy upał. Czujemy się jak na środku pustyni. Marzy nam się już tylko duuużo czegoś zimnego do picia i jakiś konkretny posiłek. A oba luksusy dostępne tylko w Caleta de Sebo. No i czas ograniczony powrotnym promem. Po niezbyt ciekawym jedzeniu znów zaczyna mnie nosić. Czas jeszcze by był, żeby dojechać na Playa de las Conchas, podobno kolejne cudo. Nie możemy jednak znaleźć transportu, więc odpuszczamy. Tomek chłodzi się kolejnym piwem, a ja spaceruję jeszcze po miejscowości. Zaglądam do darmowego muzeum – Museo Chinijo, reklamowane jako najmniejsze muzeum na świecie. Trochę ciekawostek przyrodniczych. Warto zajrzeć, jak ktoś ma trochę czasu wolnego.
La Graciose polecamy każdemu kto lubi dzikie, urocze plaże i szuka fajnych miejsc na snorkeling!