Papagayo na południowym krańcu Lanzarote to zdecydowanie perełka wśród plaż i miejsc snorkelingowych na wyspie. Droga asfaltowa w pewnym momencie się kończy, przechodząc w szutrową. Zero roślinności, piachy jakieś. Słońce praży. Parking dość pełen, ale bez przesady. Krótki spacer i są! Dwie przeurocze łachy piachu, otoczone skałami, jedna z lewej, druga z prawej strony. Ta lewa wydaje nam się bardziej kameralna, więc schodzimy właśnie tam, trzaskając po drodze parę fotek. Jest WOW!
Przepiękny kolor wody, szybko wskakuję do wody (Tomek musi poczekać na swoją kolej). Rybek całkiem sporo, jest co ogladać.
Wyłażę z wody i po 10 minutach czuję się, jakby mnie ktoś przypiekał na ruszcie... Gorączkowo rozglądam się w poszukiwaniu cienia. Teraz juz wiem, czemu Tomek tak się niecierpliwił, czekając na mnie... Jest środek dnia, jedyny kawałeczek cienia po drugiej stronie plaży pod skałami, już dawno zajęty. Kurcze, trzeba było wziąć parasol z naszego noclegu!
Raj jest więc rajem na krótko, może ustawiłabym tu jeszcze kilka palm i było by the best!
Potem jeszcze krótki wypad na Playa Blanca. Klasyczne turystyczne wybrzeże, spokojnie o tej porze. Wcinamy po mangowym sorbecie. Pyszność.