Nasz pobyt w Nara zaplanowalismy tak, aby z tego miejsca wyskoczyć gdzieś jeszcze - do Koyasan. Dzień przed wyruszeniem zaczęły do nas docierać informacje o problemach z dotarciem w to miejsce. Bo była jakaś wichura czy tajfun i uszkodziło tory kolejowe, i że teraz tam autobusy zastępcze, i że nie wiadomo jak one kursują i jak często jeżdżą i że generalnie kiepsko. Nie bardzo nam się to podobało, ale też nie zniechęciło nas to nawet na moment. Pobudka wczesnym rankiem. O 7.30 mieliśmy pierwszy pociąg, przesiadka w Osace i po godzinie byliśmy w Hashimoto. I tam miały się zacząć schody. Generalnie powinno się tam znowu przesiąść do następnego pociągu i ze stacji końcowej ruszyć w górę bardzo stromą kolejką linową, do Koyasan. Ale coś miało być nie tak właśnie z tym odcinkiem. I było. Ale nie było też najmniejszych problemów. Natychmiast skierowano nas do autobusów zastępczych, odczekaliśmy kilkanaście minut, aż się zapełni i po 90 minutach byliśmy u celu! Sprawnie i przyjemnie! Nawet pomimo tego, że to był autobus. Z racji pośpiechu nie udało nam się na stacji w Hashimoto kupić turystycznego biletu obejmującego transport do Koyasan i autobusy już na terenie kompleksu. Ale nie ważne! Byliśmy na miejscu! I to w jakim miejscu!!!!
Koyasan, to nazwa grupy ośmiu gór w miejscowości Kōya-chō (jap. 高野町?) (4,2 tys. mieszkańców) w prefekturze Wakayama w zachodniej Japonii, na południe od miasta Ōsaka, znajduje się ona w quasi-parku narodowym Kōya-Ryūjin. Teren położony pomiędzy tymi górami jest wypełniony zespołami świątyń, tworzących łącznie główną siedzibę kultu buddyjskiej sekty Shingon (Sekty Prawdziwego Słowa) założonej w IX wieku przez mnicha Kūkaia (Kōbō-daishi, Wielkiego Nauczyciela Rozpowszechniającego Naukę Buddy). Znajduje się tam ponad 100 świątyń i licznych budowli towarzyszących (w tym uczelnia), które powstawały przez stulecia wokół pierwszej świątyni konsekrowanej w 819 r. (za Wiki) I tyle wiedzieliśmy. Jednak to, co udało nam się tamtego dnia zobaczyć, przeszło nasze i tak śmiałe oczekiwania. Bez chwili wahania możemy odpowiedzieć, że Koyasan, to zdecydowanie najpiękniejsze przez nas odwiedzone miejsce w Japonii.
Magiczna okolica, piękne góry, setki świątyń. Bardzo mało zachodnich turystów, mamy wrażenie, że większość to swojego rodzaju pielgrzymi. Atmosfera miejsca niesamowita! Ze stacji Koyasan dotarliśmy lokalnym autobusem na drugi koniec kompleksu, do Okunoin Mae i stamtąd krótszą drogą przez cmentarz Okunoin do Kobo-Daishi Mausoleum. Po drodze Gobyonohashi Bridge i Miroku Stone. Z tym kamieniem to jest tak, że leży on sobie w czymś, co podobne jest do sporego karmnika. Taka niby-kapliczka. I to coś ma niewielkie otwory przez które trzeba włożyć rękę/ręce i ten święty kamień przenieść z dolnej pólki na górną. I ponoć jest tak, że masa tego kamienia wzrasta proporcjonalnie do ilości grzechów. No to ja jestem święty, po poszło gładko! :) Potem już tylko główna świątynia z Torodo Hall, gdzie tysiące zapalonych lampionów tworzyły mistyczną atmosferę i owe mauzoleum, gdzie ponoć ponoć do tej pory można porozmawiać z Kukaia - legendarnym mnichem, założycielem sekty Shingon. Całe to miejsce niesamowite i magiczne. Ale magia miała się dopiero zacząć. Cmentarz Okunoin jest ponoć największy w Japonii. Wybraliśmy dłuższą ścieżkę w kierunku centrum miasteczka. I to nas powaliło! Tysiące róznorakich nagrobków, figur, mauzoleów, posążków w kolorowych kubraczkach, chramów, modlitewnych tablic.... wszystko wśród kilkusetletnich cedrów wystrzeliwujących w niebo nawet na ponad 50 metrów. Mchy i porosty na tych kamiennych pomnikach wiary i historii.... Ciarki same zaczęły nam biegać po plecach. To było jedno z takich miejsc, gdzie się czuje to coś, co jest nieuchwytne i niedefiniowalne. I to coś wdychaliśmy tak razem z rześkim, górskim powietrzem. Niesamowite.... Zaczarowany Okunoin.
Ale samo miasteczko też genialne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy. Poza zwykłymi domami, całe setki buddyjskich mini-klasztorków. Mówią na to lodże. Luksusowe mnisze rezydencje, małe świątynki, wspaniałe ogrody. I tak jedna za drugą. Oczopląsu można dostać. W takich lodżiach można wykupić sobie całodzienne pobyty z zakwaterowaniem, wegańskim jedzeniem i mieć możliwość uczestniczenia w religijnych obrzedach. Oczywiście za kosmiczną kasę! Grzecznie więc oglądaliśmy te hotele-klasztory zza ogrodzeń i ukradkiem robiliśmy zdjęcia. Ale w Koyasan chcieliśmy odwiedzić przynajmniej jeszcze dwa miejsca. I pierwsze właśnie sie pojawiło. To Kongobu-ji Temple. Najważniejsza z najważniejszych światynia tego odłamu buddyzmu z siedzibą samego opata. Piękna, stara, drewniana. Z tyłu idealnie przystrzyżony ogród zen. Skusiliśmy się nawet na poczęstunek japońską herbatą i pysznymi, ryżowymi ciasteczkami. Pycha!
Danjo-Garan, to tuż obok położony kompleks świętych świątyń. Miejsce, które nawiedzić powinien każdy szanujący się wyznawca buddyzmu, no i turysta ze Szkocji też :) Najważniejsze z nich to Kondo Hall i Konpon Daito Pagoda. W tej ostatniej przepiękne malunki wewnątrz, niestety bez możliwości fotografowania. Ale nam najbardziej podobała się zachodnia Saito Pagoda. Tajemnicza, klimatyczna, może troszkę posępna, ale piękna!
Generalnie cuda! Tyle fantastycznych obrazów na tak niewielkim terenie. To istna perełka! Potężne drzewa, omszałe nagrobki, wiekowe świątynie, kolorowe pagody, luksusowe klasztorki, mauzolea mędrców, niezliczone miejsca kultu i dookoła góry! Byliśmy w raju! Aż żal d.... ściskał, że musieliśmy wracać. Ale rozważana wcześniej opcja pozostania tutaj na noc została zdruzgotana przez brutalną rzeczywistość i stan naszego portfela... Nic to, nacieszyc oczy ostatnimi widokami i droga w dół! Zachodzące nad górami Słońce machało do nas na pożegnanie. Jakoś się tak markotno zrobiło, że musieliśmy tak szybko opuszczać tak wyjątkowe miejsce.... Wróciliśmy do Nara, gdzie spędziliśmy jeszcze jeden dzień.