Pierwszego dnia po przyjeździe do Reykjaviku odwiedzamy Islandzkie Muzeum Fallistyczne, które, trzeba przyznać, jest oryginalne :-) Nocujemy w tym samym hostelu co poprzednio.
Tym razem Mariusz wylatuje pierwszy do Londynu, a my mamy jeszcze pół dnia do wykorzystania. Pogoda ostatniego dnia pobytu na Islandii niestety nie zachęca do wędrówek po mieście. Pada deszcz (dla odmiany). Postanawiamy wypróbować pływalnię pod chmurką. Na Islandii każde nawet malutkie miasteczko ma swoją pływalnię, zwykle pod gołym niebem. Woda podgrzewana jest przez naturalne źródła geotermalne. Islandczycy bardzo dbają o higienę i każdy przed wejściem do basenowej wody musi dokładnie wyszorować swoje ciało pod prysznicem (na golasa!). Na dworze 0 stopni, kropi z lekka deszcz. Jak tu wyjść z cieplutkiej szatni na taki ziąb? Tylko pierwszy moment nie należy do najprzyjemniejszych i podobnie jak w przypadku Błękitnej Laguny wystarczy się zanurzyć, żeby zrobiło się miło! Najpierw pływanko na basenie sportowym, a potem relaks w kilku różnych jacuzzi z wodą o różnych temperaturach (od gorącej po niemal wrzącą) i różnymi rodzajami wodnego masażu. Jeszcze sauna z ochładzaniem ciała na dworze i czujemy się bosko!
Tak zrelaksowani zaglądamy na wystawę Rejkjavik 871 +/-2 o początkach osadnictwa na wyspie, gdzie można obejrzeć pozostałości najstarszego domu Wikingów i różne ciekawostki z dawnych czasów.
Na koniec odwiedzamy restaurację Perlan (której nie da się nie zauważyć), gdzie konsumujemy ciepłą zupę. Z tarasu przy ładnej pogodzie prawdopodobnie roztaczają się ładne widoki, my mamy deszcz i taką wichurę, że z trudnością obchodzimy go dookoła.