Ogólnie czujemy się już zmęczeni ciągłym przemieszczaniem się autobusami i CHCEMY NA PLAŻĘ! Pierwotnie chcieliśmy wrócić do Tulum, ale, że ktoś ze spotkanych na meksykańskim szlaku podróżników polecał nam z całego serca Playe de Carmen i snorkelling na Cozumelu, to jednak wygrała ciekawość poznania nowego miejsca. Baliśmy się tłumów turystów i klimatu typowego nadmorskiego kurortu z dyskotekami i sklepami z tandetnymi pamiątkami. I częściowo się sprawdziło...
Problem na dzień dobry to znalezienie taniej opcji noclegowej. Hostele nie mają już wolnych miejsc, pozostają jakieś mało zachęcające noclegownie. Nasza Posada Lily - na jaką się ostatecznie decydujemy - z fasadą pomalowaną na blady róż i dużo znaczącymi dźwiękami dochodzącymi z co któryś drzwi, pomimo oczywistych skojarzeń, okazuje się całkiem niezłym miejscem na nocleg. Pierwsza zaleta: jest tanio!, druga: bardzo blisko plaży, trzecia: jest czysto, czwarta: jest prysznic z ciepłą wodą. Co nam więcej trzeba? No, może przydałby się nieco przytulniejszy wystrój... Dodam, że w owym przybytku mieszkali sami Meksykanie.
Playa del Carmen w ścisłym centrum jest trochę rozczarowująca. Pomijam już hotele i resorty sięgające samej plaży, bo to w takich miejscach to normalne (na szczęście brak tu kilkunastopiętrowych wieżowców), ale spodziewałam się baaardzo szerokiej łachy pięknego piasku, a aż tak szeroko to wcale nie jest... Ale wystarczy przejść się dalej na południe (w stronę Tulum:-)) a plaża robi się szersza, pustoszeje z każdym kilometrem, a duże hotele zamieniają się w urocze apartamenty, do których byśmy się przeprowadzili w jednej sekundzie (gdyby ktoś nam zaproponował;-)).
Dużą zaletą Playa del Carmen jest kompaktowość. Odległość pomiędzy plażą i "zoną hotelerą", a miasteczkiem jest do przejścia spokojnym spacerkiem. Tak więc bez problemu mamy dostęp do tanich lokalnych jadłodajni, gdzie zajadamy się pieczonym kurczakiem czy sklepików (w pobliżu nie ma niestety dużych supermarketów).
A gdy najdzie nas ochota możemy przejść się do klimatycznej, turystycznej knajpki z muzyką na żywo, gdzie w cenie obiadu w lokalnej knajpce, możemy się napić mochito w towarzystwie amerykańskich turystów.
No i płyniemy na jeden dzień na Cozumel. Jak na złość pogoda nie jest idealna, czyli zbierają się nad nami chmury. Dobre to, że nie pada. Rezerwujemy jedną z wielu takich samych snorkellingowych wycieczek na łódce ze szklanym dnem (za 10$). A właściwie to są 2 opcje: tańsza 2-godzinna i droższa 3 czy 4- godzinna (nie pamiętam dokładnie). Decydujemy się na tą pierwszą. Łódka jest o 11, więc mamy jeszcze czas na dobre śniadanie gdzieś w bocznej uliczce.
Jesteśmy z Tomkiem dość podekscytowani, bo to będzie nas pierwszy snorkelling z maską i fajką (w odróżnieniu od naszego snorkellingu w okularkach pływackich na bezdechu:-)). Trochę czasu zajmuje, aż nasz przewodnik-instruktor opisze wszystkim co i jak i zanim dotrzemy w odpowiednie miejsce (biorąc jeszcze kogoś po drodze i czekając aż wyjaśnią sobie jakieś nieporozumienia), no i wreszcie! Kiedyś na Krymie miałam okazję spróbować fajki i maski, ale wówczas mi się nie udało. Po prostu się dławiłam i nie mogłam załapać jak oddychać. Miałam więc mały stres, jak będzie tym razem, ale na szczęście nie mam większych problemów z opanowaniem sprzętu. Tomek też sobie radzi bez problemu. Tylko, że... jakoś mało jest co oglądać! Nasze wyobrażenie o rafie koralowej w Morzu Karaibskim i to jeszcze w najsłynniejszym dla nurkowania miejscu było zgoła inne... OK, było trochę rybek, ale to wyglądało bardziej jak polowanie na nie, a nie pływanie w ich otoczeniu:-( Rafa też była szczątkowa jakaś. Może to kwestia tej najtańszej opcji, jaką wybraliśmy, a może po prostu znów mieliśmy pecha... Fakt, że bogactwo świata podwodnego, jakie mieliśmy okazję podziwiać na wyspie Perhentian w Malezji, uprawiając snorkelling w okularkach pływackich z brzegu, biło o głowę to, co mogliśmy oglądać tu, wykupując wycieczkę łódką... No i jeszcze nie było słońca, więc zmarzliśmy na tej łódce na maksa! Dasa też nie jest zachwycona, bo ma już za sobą snorkelling w Egipcie...
Ja osobiście cieszę się z jednego - że już się nie będę bać snorkellingowego sprzętu - będzie w sam raz na następną wyprawę!
Mamy jakiś taki niedosyt... i decydujemy się wypożyczyć na 3 godziny motorki, żeby objechać Cozumel dookoła. I to był super pomysł! Szkoda tylko, że czasu było tak mało (zdążyliśmy wyspę zaledwie objechać z kilkoma krótkimi przystankami). Po drodze są prawdziwie idylliczne plaże, kapitalne wybrzeże i klimatyczne reggae knajpki (nie na naszą kieszeń, ceny w dolarach amerykańskich...). No i nie ma słońca:-(