Dolecieliśmy! Lot był bardzo przyjemny z przepięknymi widoczkami zachodzącego Słońca nad Alpami, ale tak krótki, że nawet nie zdążyliśmy się zdrzemnąć. Pilot docisnął pedał gazu (jest taki w samolocie...?) i w Rzymie wylądowaliśmy 30 min przed czasem. Na lotnisku masakra. Niby już w wielu takich miejscach byliśmy, ale tam jakoś nam nie szło... Najzwyczajniej w świecie nie potrafiliśmy znaleźć wyjścia na zewnątrz... :-) Po kilkunastu minutach jednak się udało i wreszcie mogliśmy żywcem spotkać naszych Gospodarzy! Padliśmy sobie w ramiona jak starzy znajomi i zaproszeni do wielkiego BMW 730 pojechaliśmy do miasta.
Już pierwszych kilkanaście minut zrobiło na nas wrażenie. Pięknie oświetlone miasto, pomysłowo wyeksponowane elementy starożytnych budowli, monumentalna historia unosząca się w powietrzu... Genialnie! Jeszcze tego wieczora Ania i Mario zafundowali nam przejażdżkę na Plac św.Piotra i klimatycznymi uliczkami Zatybrza pojechaliśmy do domu. Mieszkają w spokojnej dzielnicy, poza centrum. Mieszkanie pełne podróżniczych pamiątek (!!), wielka choinka z milionem ozdób, ciepła, domowa atmosfera :-)
Jakoś nie mieliśmy problemu, żeby się zaaklimatyzować i szybko złapaliśmy bardzo dobry kontakt.
Całe szczęście, że pierwsze podejście do wylotu nam się nie udało! Bo w te 4 planowane wcześniej dni nic by się nie udało zrobić, ani tym bardziej zobaczyć! Cały czas spędzony w Rzymie wykorzystany był na maksa i żyliśmy dość intensywnie. Przede wszystkim trzeba było zająć się podwalinami naszej przyszłej współpracy i popracować nad przygotowaniami pielgrzymek na Beatyfikację Jana Pawła II. A więc odwiedziny hoteli, sprawy papierkowe itd. W tak zwanym między czasie nadrabialiśmy zaległości towarzyskie. Przy pysznym jedzonku przygotowywanym przez Anię (!!!) i popijając przeróżne trunki rozmawialiśmy i naszych podróżach, o marzeniach, o planach... Ech...pięknie! Poznawaliśmy się bliżej, również ich znajomych – Ewę i Fabrizia (buziaki!!!) – przeglądaliśmy zdjęcia.
Ale Rzym też czekał na nas! Znowu mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Bo nie dosyć, że Ania i Mario przygarnęli nas pod swój dach, to od wielu lat prowadzą agencję turystyczną Web Tour Service specjalizującą się pielgrzymkach i wyjazdach do Włoch, a Mario jest znanym i cenionym przewodnikiem. Więc lepiej trafić nie mogliśmy...:-) Mieliśmy zapewniony byt i zwiedzanie Rzymu z prywatnym przewodnikiem wożącym nas wypasioną limuzyną :-) Rewelacja!
I było cudnie! Udało nam się zobaczyć bardzo dużo. Widzieliśmy Watykan z Placem św. Piotra, Bazyliką i grobem Jana Pawła II; byliśmy na niedzielnym Aniele Pańskim z udziałem papieża; widzieliśmy jak Benedykt XVI wypuszcza gołąbki pokoju (w sumie wypuścił tylko jednego, bo ten drugi ze stoickim spokojem ale też konsekwentnym uporem wciąż wracał przez okno do papieskich apartamentów...). Pokręciliśmy się przy Fontannie di Trevi i Schodach Hiszpańskich, wypiliśmy kawę w niedostępnej dla zwykłych śmiertelników części Cafe Greco – najstarszej kawiarni w Rzymie. Spacerowaliśmy po Placu Navona i Popolo. Nie mogło w naszym planie zabraknąć Panteonu czy Koloseum, które zrobiło na nas ogromne wrażenie, całego kompleksu ruin z Forum Romanum i okolicznymi pomnikami historii. Wdrapaliśmy się na Ołtarz Ojczyzny, czyli popularnie nazywaną Maszynę do Pisania, skąd podziwiać mogliśmy panoramę miasta. W katakumbach Domitilla, gdzie polska przewodniczka (!!) wtajemniczyła nas w sekrety podziemnego życia i śmierci w starożytnym Rzymie było niesamowicie. Nie dało się też nie zobaczyć papieskich bazylik – Santa Maria Maggiore i św. Jana na Lateranie; jednak największe wrażenie zrobiła Bazylika św.Pawła za Murami. Majestatyczna, ogromna świątynia, a do tego przepiękna! Jednak Rzym, to nie tylko zabytki. Docieraliśmy do zaułków malowniczych uliczek. Przyglądaliśmy się ludziom spacerującym po placach, jeżdżącym na motorkach do pracy, wcinających pizzę i lody. Odwiedziliśmy pomarańczowe ogrody, fantastyczną kryptę grobową Kapucynów (tysiące czaszek patrzących pustymi oczodołami, niezliczone kości ułożone w fantazyjne kształty, świeże groby mnichów... niestety nie mogliśmy robić fotek :-() , zajrzeliśmy też przez dziurkę od klucza... A ta dziurka była w ogromnych drzwiach, za którymi kryła się jedna z posiadłości Zakonu Maltańskiego z kapitalnymi ogrodami, a szpaler równiuteńko przyciętych krzewów prowadził wzrok wprost na ogromną kopułę Bazyliki w Watykanie...:-)
A przy tym wszystkim Mario cały czas opowiadał ciekawe historie, a nie wszystkie z nich da się wyczytać w dostępnych przewodnikach...:-)
Generalnie wyjazd genialny. Rzecz jasna nie wszystko udało nam się zobaczyć, ale to bardzo dobrze! Będzie jeszcze okazja, żeby nadgonić zaległości! I wciąż jest do czego wracać :-)
Dziękujemy za gościnę!